Recenzje Agi
  • Główna
  • Aktualności
  • O mnie
  • Kontakt
  • Współpraca

Z cyklu "O czym Ty, Człowieku, opowiadasz...". Agnieszka Wiktorowska-Chmielewska

1 mar, 2022, 1 Komentarz



„O czym Ty, Człowieku, opowiadasz..." to projekt, który kieruję do autorów, którzy chętnie opowiedzą o swoich wrażeniach dotyczących nie tylko pisania, ale przede wszystkim o słowach.
Dzisiaj przepytałam Agnieszkę Wiktorowską-Chmielewską.

Agnieszka Wiktorowska-Chmielewska - poetka, dramatopisarka, absolwentka Studium Literacko – Artystycznego na Wydziale Polonistyki UJ w Krakowie. Autorka kilkunastu sztuk teatralnych dla dzieci i dorosłych oraz słuchowisk radiowych. Nagradzana na różnych konkursach literackich, poetyckich, w tym za sztuki teatralne.


A.K. Co rozumiesz pod pojęciem „kultura słowa”?
A.W-Ch. Wbrew pozorom to trudne pytanie. Kultura słowa jako poziom używanego języka, gwarantującego rozwój, nie obejmuje całego zagadnienia. Takiemu stwierdzeniu bliżej do retoryki. A przecież kultura to również poziom prezentowany przez społeczeństwo. Może być niska lub wysoka, jednak obie skale wciąż mieszczą się w pojęciu kultury.


A.K. Czym dla Ciebie jest – słowo? Czy masz jakieś swoje ulubione?
A.W-Ch. Słowa są kluczami - do świata, siebie i drugiego człowieka. Czasem się w nich odnajdujemy, kiedy indziej chowamy, a zdarza się nawet, że używamy ich wbrew sobie. Dla mnie słowa są czymś niezwykle ważnym. Pozwalają odnaleźć drogę do zrozumienia, uwolnić to, czego nie potrafię wyrazić w inny sposób, przetrwać.
Są też lustrami. Wiele możemy dowiedzieć się o kimś, kiedy go słuchamy i nie chodzi wcale o to, co mówi i jakiego używa tonu, lecz w jaki sposób to robi, po jakie sięga słownictwo, jaka melodia wybrzmiewa z dobieranych przez niego słów.
Nie mam ulubionego słowa, zbyt wiele ma swój urok, by wybrać jedno. Podobnie jest z muzyką czy krajobrazem. Zachwycić możesz się wszystkim i wszędzie. Jednym słowem, zdaniem, wierszem lub całą książką.


A.K. Czy pamiętasz jakąś zabawną historię związaną ze znaczeniem jakiegoś słowa w swojej twórczości, na które ktoś zwrócił Ci uwagę, albo nie znał przyczyny jego użycia?
A.W-Ch. W jednym ze swoich wierszy użyłam słowa „rokitnik”, to znaczy taki miałam zamiar, lecz przez pomyłkę albo też przez autokorektę w programie stanęło na „rokietnik”. Redakcja tego nie dostrzegła i książka poszła do druku.
Przy okazji publikacji wiersza w internecie, ktoś słusznie zauważył, że to błąd. Poczułam się z tego powodu nieco niezręcznie, ale jak się później okazało, istnieje roślina o nazwie rokietnik pospolity, a konkretnie mech i sens użycia jego nazwy w wersie został zachowany, a nawet wzmocniony.


A.K. Jak Twoim zdaniem zmienia się język literacki? Czy ta zmiana zmierza w dobrym kierunku?
A. W-Ch. Można spojrzeć na to w ten sposób, iż język ulega uproszczeniu, dopasowując się do użytkowników i odbiorców. Nie generalizowałabym jednak problemu, gdyż zawsze znajdą się tacy, którzy poszukują kultury wysokiej i tacy, którzy będą omijać ją szerokim łukiem. Różnimy się od siebie umiejętnościami, zainteresowaniami, predyspozycjami, wrażliwością i to też ma swoje dobre strony. Gdyby wszyscy byli humanistami, kto zajmowałby się uprawą roli czy naprawą samochodów? Osobiście wolałabym, żeby ludzie zamiast mówić pięknym literackim językiem, po prostu byli dobrymi i uczciwymi ludźmi.


A.K. Co myślisz o żargonie młodzieżowym? Na ile ma on wpływ i znaczenie w posługiwaniu się przez młodych poprawności językowej?
A.W-Ch. Każde pokolenie ma swój żargon. Niektóre słowa przetrwają i wejdą do słownika na stałe, za to żywot innych okaże się bardzo krótki. Język jest żywy, wchłania świat zewnętrzny, panujące warunki i trendy. My również mówimy zupełnie inaczej niż sto czy pięćset lat temu. Mamy inne możliwości i inne doświadczenia.
Myślę, że dopóki jesteśmy się w stanie porozumieć, nie jest aż tak źle. A eksperymenty młodych w dziedzinie lingwistycznej są po części próbą zbudowania własnej tożsamości. Zasada stara jak świat – młodzi burzą stary ład, aby ustanowić nowy – jak widać, mimo wielu rewolucji świat nadal istniej i ma się całkiem dobrze.

A.K. Co myślisz o wulgaryzmach, potoczności słownej stosowanej coraz częściej w książkach?
A.W-Ch. Jeśli pełnią określoną funkcję, na przykład ich celem jest podkreślenie wypowiedzi, oddanie stanu emocjonalnego czy charakteru bohatera to jak najbardziej są dopuszczalne. Traktuję je wtedy jako środek wyrazu. Zresztą sama też po nie czasami sięgam.
Jednak każdy świadomy autor wie, że nadużywanie ich prowadzi do tego, że tracą na sile i zaczynają ciążyć, a środki, choćby najbardziej zmyślne, nigdy nie zastąpią treści.

A.K. Czy o współczesną polszczyznę można być spokojnym?
A.W-Ch. Żyjemy w dość nietypowych czasach i chyba trudno być spokojnym o cokolwiek. Z drugiej strony nie ma sensu uprawiać czarnowidztwa i martwić się na zapas. Martwienie odbiera energię, którą lepiej spożytkować na działanie.
Wiele zależy od edukacji szkolnej oraz od tego, co rodzice podsuwają do czytania swoim pociechom. Bodźce zewnętrzne typu: social media, reklama, internet, media tradycyjne czy książki trafiające na półki w księgarniach również mają ogromny wpływ. Niemniej ostatecznie to my decydujemy, jak i czym kształcone są umysły nasze i przyszłych pokoleń.
Wierzę, że każdy dokonuje wyboru najlepszego z możliwych wariantów, dlatego idąc tym tropem, również wybieram ten, gdzie o współczesną polszczyznę można być spokojnym. A jak będzie? Przekonamy się za jakiś czas.

A.K. A teraz spróbuj „naprędce” wymyślić krótką historyjkę, która zaintryguje czytelników.
A.W-Ch. W barze spotyka się dwóch nieznajomych. Wymieniają pojedyncze uwagi, popijają kolorowe napoje, a z każdym łykiem coraz śmielej i one mówią przez nich.
• Tak, tak, tak, dokładnie tak było stary. Ja ci to mówię.
• M9js.a \[4unn``.
• A niby dlaczego nie? Skoro tak.
• Q09(((k v #w su%! >/ „”;{.
• E, nieważne. Napijmy się lepiej. Na zdrowie!
• Tr$ i 7 '2 ^^f.
Czas płynie, szklanki pustoszeją, nieznajomi szukają wspólnego języka - chociaż jeden jest z Marsa, a drugi spod Lęborka

Dziękuję za rozmowę.



"O czym Ty, Człowieku, opowiadasz...". Joanna Nowak

3 lut, 2022, Brak komentarzy

„O czym Ty, Człowieku, opowiadasz..." to projekt, kieruję go do autorów, którzy chętnie opowiedzą o swoich doświadczeniach dotyczących nie tylko pisania, ale przede wszystkim ogólnego spojrzenia na polski rynek wydawniczy, literaturę.

Na czym polega ów projekt? Wystarczy odpowiedzieć na kilka prostych, poniższych pytań.

Joanna Nowak

Z wykształcenia jestem radcą prawnym, choć obecnie nieczynnym zawodowo. Szczerze powiedziawszy nie wiem czy kiedykolwiek wrócę do zawodu.

Jestem osobą, która skrywa w sobie wiele pasji. Uwielbiam tworzyć, odnawiać, kreować, dawać przedmiotom drugie życie, robić coś z niczego. Najbardziej jednak lubię dłubać w drewnie.

Kocham tańczyć. Taniec dodaje mi skrzydeł, pozwala zapomnieć o otaczającym świecie, unosi ponad moją codzienność i wywołuje szczery uśmiech na twarzy, pozwala złapać równowagę.

Nadto uwielbiam podróżować i mieszać w garach :)

Ale przede wszystkim jestem mamą dwójki dzieci, które wypełniają mój świat miłością.



A.K. Czym dla Ciebie jest słowo? Czy masz jakieś swoje ulubione i lubisz go nagminnie stosować?

    J.N. Dla mnie słowo jest nośnikiem wiedzy, emocji, uczuć. Ma ogromną moc sprawczą. Jest w stanie wywrócić świat do góry nogami, zmienić bieg zdarzeń, odmienić los człowieka.


A.K. Twoja definicja „kultury słowa”:

    J.N. Kultura słowa to nie tylko umiejętność poprawnego wysławiania się, ale także dostosowania słów do sytuacji, adresata, okoliczności.


A.K. Jak, Twoim zdaniem, zmienia się język literacki? Czy ta zmiana zmierza w dobrym kierunku?

    J.N. Język literacki zdecydowanie podąża z duchem zmieniającego się świata. Czy to dobrze czy też nie… zależy jak na to spojrzeć. Wiele w nim neologizmów, słów języka potocznego, które najlepiej oddają otaczającą nas dzisiejszą rzeczywistość. Te zmiany, choć nie zawsze zrozumiałe, zdają się być konieczne.


A.K. Dlaczego w ogóle piszesz, tworzysz? Piszesz według planu, robisz research, czy jednak poddajesz się fali fabuły na bieżąco?

    J.N. W moim przypadku ciężko stwierdzić, że piszę … a to dlatego, że wydałam tylko i aż jedną książkę. Mogę natomiast powiedzieć, dlaczego ją napisałam. Z całą pewnością chciałam słowem pisanym wpłynąć na wiele istnień. U podstaw zapisania każdej kartki leżało poczucie misji, chęć niesienia pomocy. Książka jest moją biografią. Obnażając swoją historię, swoje emocje pragnęłam pomóc wszystkim tym, których los doświadczył w podobny sposób. Historię opisaną w mojej książce napisało życie. Rozpoczynając przygodę z pisaniem nie wiedziałam, jakie będzie zakończenie.


A.K. Pamiętasz swój debiut literacki? Napisz, jak go wspominasz i jak zmienił się od tego czasu Twój proces tworzenia. Jak debiut wpłynął na Twoje relacje ze znajomymi, bliskimi? Jakie były i są ich reakcje na to, że piszesz, tworzysz?

    J.N. Niewiele osób z mojego otoczenia wiedziało, że piszę książkę. Można by policzyć na palcach jednej ręki. Dlatego też kiedy książka się ukazała, zawrzało… dosłownie, ale w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zalała mnie lawina pozytywnych komentarzy, gratulacji, słów uznania, przede wszystkim za odwagę, ponieważ poruszony przeze mnie temat jest trudny i wrażliwy.


A.K. Jak reagujesz na krytykę swoich dzieł (jeśli takowe się pojawiły)?

    J.N. Jeszcze nie spotkałam się ze słowami krytyki, choć nie ukrywam, że się ich nieco obawiam. Tym niemniej dotarła już do mnie taka ilość pozytywnych opinii, szczególnie od osób mi obcych, doświadczonych podobnie przez los, że żadne negatywne komentarze, nie będą w stanie zabić we mnie entuzjazmu i poczucia spełnienia misji, związanej z wydaniem tejże książki. Dziś już wiem, że warto było, że ziścił się cel, jaki leżał u podstaw jej napisania. Kontaktują się ze mną czytelnicy, którzy znaleźli w niej ukojenie, którym dała światełko w tunelu, którym pomogła przeżyć żałobę. To jest właśnie ta moc sprawcza słowa, w tym przypadku pisanego.

A.K. Czy zdarzyło Ci się, pisząc swoje historie, momenty trudne, które Cię na chwilę zatrzymały?

    J.N. Oczywiście, że tak. Książka opowiada moją historię, a raczej jej trudny fragment. Pisanie jej generowało wiele emocji. Dlatego też przyszedł czas, w którym musiałam odłożyć na chwilę pisanie.


A.K. Po jakich twórców, autorów książki sięgasz najczęściej?

    J.N. Ostatnie lata mojego życia, z racji pojawienia się dwóch małych, cudownych bobasów, którzy zawładnęli moim życiem, nie obfitowały w nadmiar czasu, w którym mogłabym swobodnie oddać się takim rozrywkom, jak czytanie książek. Tak czy inaczej uwielbiam kryminały, szczególnie skandynawskie. Potrafią pochłonąć mnie bez reszty. Lubię też książki oparte na faktach, przedstawiające mroczne oblicza historii. Bardzo lubię też książki psychologiczne, motywujące mnie do pracy nad sobą, takie jak: ,,Czuła przewodniczka” czy ,,Biegnąca z wilkami”.


A.K. Jak pandemia wpłynęła i wpływa cały czas na Twój proces twórczy?

    J.N. Pandemia pozostała bez znaczenia dla napisania mojej książki.

A.K. Czego brakuje Ci we współczesnej literaturze i na obecnym rynku wydawniczym?

    J.N. Przechodząc kolejne etapy żałoby, poszukiwałam książek o tematyce poronień, ale nie naukowych tylko tych pisanych sercem. Niewiele było pozycji poświęconych tej tematyce, dlatego sama postanowiłam zapełnić tę niszę.

A.K. Czego Ci życzyć?

    J.N. Zdrowia, cierpliwości, umiejętności cieszenia się z małych rzeczy, spełnienia zawodowego i weny do dalszego pisania :)


A.K. Na koniec, podsumowując, przedstaw czytelnikom krótki fragment swojej twórczości, który ich zaintryguje i sprowokuje do sięgnięcia po Twoją twórczość. Możesz napisać coś zupełnie nowego!

Powodzenia!

J.N. 

FRAGMENT TEKSTU:

,,Na wiele rzeczy, które przytrafiają nam się w życiu, nie mamy wpływu, ale mamy wpływ na to, co zrobimy z tymi doświadczeniami, jak będziemy z nimi żyć, w co je przekujemy.

Nic się nie dzieje bez przyczyny. Czasem złe rzeczy, których doświadczamy, prowadzą do tych najwspanialszych. I choć w chwilach złych ciężko dać temu wiarę, to może warto zaufać. Trzymać się myśli, że wszechświat ma wobec nas dobre intencje. Życie jest nieprzewidywalne.

Cokolwiek jednak się zdarzy później, cokolwiek przyniesie nam los, ogromny ból straty pozostanie z nami na zawsze. Trzeba dla niego poszukać miejsca w sercu. Jak to nam się uda, to życie może okazać się jeszcze wspanialsze”.





"O czym Ty, Człowieku, opowiadasz...". Malwina Chojnacka

31 sty, 2022, 1 Komentarz

„O czym Ty, Człowieku, opowiadasz..." to projekt, który kieruję go do autorów, którzy chętnie opowiedzą o swoich doświadczeniach dotyczących nie tylko pisania, ale przede wszystkim ogólnego spojrzenia na polski rynek wydawniczy, literaturę.

Na czym polega ów projekt? Wystarczy odpowiedzieć na kilka prostych, poniższych pytań.


Nazywam się Malwina Chojnacka. Jestem pisarką, dramatopisarką i scenarzystką. Dotychczas napisałam trzy powieści: „Syndrom starszej siostry”, dwa tomy „Karmy": „Odważne i romantyczne” oraz „Sekrety i uprzedzenia", a czwarta "Demeter" (thriller) ukaże się już w lutym. Moje opowiadanie „Życzenie Oli” znalazło się w tomie „Nasze polskie wigilie”. Piszę także sztuki teatralne – jedna z nich pt. „Upał” dostała wyróżnienie w Konkursie Teatroteki i we wrześniu 2021 roku została zrealizowana dla telewizji w reżyserii: Karoliny Kirsz, w rolach głównych: Ewa Skibińska, Marcin Troński, Zofia Domalik, Julia Konarska i Piotr Tołoczko. Moja komedia „Mister Enigma” grana jest od czterech lat przez warszawski Teatr Podaj Dalej. Film „Przestrach” Joanny Szymańskiej, do którego napisałam scenariusz i, w którym zagrali między innymi Mariusz Kiljan, Rafał Zawierucha i Joanna Trzepiecińska, otrzymał Nagrodę Publiczności podczas Festiwalu Filmowego Kameralne Lato, był prezentowany na festiwalach Nowe Horyzonty we Wrocławiu i Warsaw Film Festival, a teraz zakwalifikował się na festiwale w Chicago i w Austin (USA). Jestem także autorką scenariuszy ponad czterdziestu odcinków seriali obyczajowych (Polsat, Polsat Cafe).


A.K. Czym dla Ciebie jest słowo? Czy masz jakieś swoje ulubione i lubisz go nagminnie stosować?

M.Ch. Słowo jest dla mnie wspaniałym narzędziem pracy. Narzędziem niezwykle plastycznym, którym można kreować światy i bohaterów. Jako pisarka, dramatopisarka i scenarzystka jestem bardzo wrażliwa na słowa. Gdy tworzę dialogi, są dla mnie jak partytura dla muzyka. Ważny jest rytm, płynność. Gdy podczas pracy ktoś mi cokolwiek zmienia w tekście, natychmiast to zauważam, jak dźwięk, który jest nie do końca mój. Praca pisarza wygląda jak praca kompozytora. Słowa są nutami, dźwiękami. Nie mam ulubionych słów. Staram się, żeby moi bohaterowie różnili się sposobem mówienia.


A.K. Twoja definicja „kultury słowa”.

M.Ch. Czymś innym jest kultura słowa w mowie potocznej, a czymś innym podczas pisania. Ostatnio pisałam thriller i oczywiście antagoniści używają tam czasami wulgaryzmów. Dbam bardzo o realizm, tak więc niestety, tego typu postaci nie mogą być mistrzami mowy polskiej. Najważniejszy jest dla mnie realizm i naturalizm. Może dlatego moje książki, jak twierdzą czytelnicy: wciągają i nie mogą się od nich oderwać. Są słowa, których bardzo nie lubię, jak np. „rozdawajka”. Brzmi trochę infantylnie. Dlatego na mojej stronie FB Malwina Chojnacka strona autorska używam słowa „konkurs”.


A.K. Jak, Twoim zdaniem, zmienia się język literacki? Czy ta zmiana zmierza w dobrym kierunku?

M.Ch. Nie zawsze ta zmiana zmierza w dobrym kierunku. Ale pisarz musi mieć dobry słuch i pamiętać, że są słowa czy zwroty, które powoli wychodzą z użycia. Gdy zaczyna się je stosować w tekście literackim, brzmią śmiesznie, sztucznie, chociaż czterdzieści lat temu na przykład brzmiały naturalnie.


A.K. Dlaczego w ogóle piszesz, tworzysz? Piszesz według planu, robisz research, czy jednak poddajesz się fali fabuły na bieżąco?

M.Ch. Piszę, bo kocham pisać. Moja pasja stała się moim zawodem, dlatego muszę uważać, bo czasem przesadzam i to już ociera się o pracoholizm. Uwielbiam wyrażać się poprzez pisanie, ukazywać swoje podejście do ludzi i do świata, swoje obserwacje, przemyślenia i doświadczenia. Gdy piszę powieść, to mam tylko bardzo delikatny zarys i poddaję się fali fabuły na bieżąco. Tak było w przypadku cyklu „Karma”. Wiedziałam, że będą trzy bohaterki i ich kawiarnia o nazwie Karma. I jeszcze dwanaście miesięcy z ich życia. Do tego narracja w pierwszej osobie (trzech bohaterek naprzemiennie). I jeszcze czas teraźniejszy, który bardzo lubię, bo wciąga nas natychmiast w sytuację bohatera. Podobnie dzieje się, gdy tworzę sztukę teatralną. Jest tylko niewielki zarys fabuły i spis postaci. Co zrobią bohaterowie i jak się zachowają w sytuacji, w której się znajdą, to jest już wielka improwizacja. I bardzo to lubię. Gdy piszę scenariusze, nie mogę improwizować i muszę trzymać się ściśle tak zwanej drabinki czyli ponumerowanych scen z ich dokładnym opisem. Wolę jednak improwizację, co przy pisaniu scenariuszy niestety nie wchodzi w grę. Oczywiście robię także research przed napisaniem każdego tekstu.


A.K. Pamiętasz swój debiut literacki? Napisz, jak go wspominasz i jak zmienił się od tego czasu Twój proces tworzenia. Jak debiut wpłynął na Twoje relacje ze znajomymi, bliskimi? Jakie były i są ich reakcje na to, że piszesz, tworzysz?

M.Ch. Pamiętam mój debiut literacki i uczucie, gdy zobaczyłam moją debiutancką powieść „Syndrom starszej siostry” w księgarniach. Mój proces tworzenia bardzo się zmienił od tego czasu i ja się zmieniłam. Ukończyłam dwuletnie studium pisania scenariuszy o nazwie Wytwórnia Scenariuszy przy Wytwórni Filmów Fabularnych w Warszawie. Uczestniczyłam w wielu warsztatach prowadzonych po polsku i po angielsku. Byłam bardzo zdeterminowana, jeżeli chodzi o zdobywanie wiedzy i wciąż jestem. Moje relacje ze znajomymi się nie zmieniły. Wciąż bardzo mnie wspierają i mi kibicują. Niektórzy pytają, czy nie mylą mi się projekty, które tworzę, bo ostatnio tego jest naprawdę dużo. Jeszcze w lutym ukaże się moja kolejna powieść, tym razem thriller. W halach Wytwórni Filmowej na Chełmskiej w Warszawie zakończyły się zdjęcia do telewizyjnej realizacji mojego dramatu pt. „Upał”. Film „Przestrach” Joanny Szymańskiej, do którego napisałam scenariusz, pokazywany jest na wielu festiwalach filmowych w Polsce i za granicą. A kolejny scenariusz dla tej reżyserki właśnie powstał. Moja komedia „Mister Enigma” grana jest wciąż przez warszawski Teatr Podaj Dalej. Kolejne projekty kiełkują i tego naprawdę jest sporo. Bardzo się cieszę, że bliskie mi osoby reagują entuzjastycznie na to, co robię.


A.K. Jak reagujesz na krytykę swoich dzieł (jeśli takowe się pojawiły)?

M.Ch. Biorę sobie do serca krytykę, która jest uzasadniona i pochodzi od osoby, która rzeczywiście przeczytała, to co napisałam. Zetknęłam się także z przekręcaniem fabuły mojej powieści w recenzji po to, żeby udowodnić swoje racje, co uważam za działanie nie fair. Ale na szczęście były to pojedyncze przypadki. Bardzo się cieszę, że większość opinii i recenzji jest pozytywna.


A.K. Czy zdarzyło Ci się, pisząc swoje historie, momenty trudne, które Cię na chwilę zatrzymały?

M.Ch. Czasem pisanie jest właśnie ucieczką od momentów trudnych czy smutnych. Tak było na przykład, gdy pisałam mój najnowszy thriller. W styczniu 2021 roku byłam zamknięta na kwarantannie z bliską mi osobą chorą na COVID. Na szczęście choroba nie przebiegała bardzo dramatycznie, a ja o dziwo się nie zaraziłam. Izolacja mogłaby być bardzo trudna, gdyby nie pisanie powieści. Pisałam codziennie po osiem, dziesięć godzin, bo tak wciągnęłam się w wykreowany przez siebie świat i w intrygę kryminalną, którą stworzyłam. To na pewno pomogło mi przetrwać siedemnaście dni zamknięcia w mieszkaniu.


A.K. Po jakich twórców, autorów książek sięgasz najczęściej?

M.Ch. Kupuję mnóstwo książek. Bardzo lubię biografie, książki o sztuce, o podróżach, także tych kulinarnych. Bardzo lubię twórczość Olgi Tokarczyk, Tomasza Manna, Gabriela Garcii Marqueza.


A.K. Jak pandemia wpłynęła i wpływa cały czas na Twój proces twórczy?

M.Ch. Tak jak napisałam wcześniej. Podczas mojej kwarantanny powstał thriller i chyba jest to najmroczniejsza historia w mojej twórczości. Ale jest w tej opowieści zarówno miłość i nadzieja. To nie jest powieść do końca smutna i przerażająca. Mój proces twórczy polega na izolacji i na byciu wyłącznie ze swoimi myślami i swoją wyobraźnią, więc sposób pracy wygląda tak samo, jak przed pandemią.


A.K. Czego brakuje Ci we współczesnej literaturze i na obecnym rynku wydawniczym?

M.Ch. Z ciekawością sięgnęłabym po utwory, które są oryginalne, a nie są wyłącznie kalkami tego, co zdaniem wydawców najlepiej się sprzedaje. Nie czytam opowieści o mafiosach i porywanych przez nich kobietach, które potem się w nich zakochują i nie czytam opowieści o dworkach, domkach czy siedliskach odziedziczonych po cioci czy babci i perypetiach w ten sposób obdarowanych bohaterek. Wolę sięgnąć po coś wartościowszego. Brakuje mi w polskiej literaturze, także tej obyczajowej, wątków dotyczących praw kobiet. Jest za to mnóstwo historii o tym, że bogaty partner, który ma władzę, nawet jeżeli jest przestępcą, gwałcicielem czy działa w nielegalnej grupie przestępczej, jest tym, o czym powinna marzyć młoda dziewczyna. Uważam, że takie książki są szkodliwe, zwłaszcza jeżeli mówią o przemocy, na którą według ich autorek powinno się przymknąć oko, gdy taki partner obsypuje drogimi prezentami swoją wybrankę. Chciałabym, żeby w literaturze było więcej niezależnych i ambitnych bohaterek. I o takich kobietach staram się pisać.


A.K. Czego Ci życzyć?

M.Ch. Zdrowia, weny i podróży. Podróże mnie inspirują, wzbogacają, dają mi całą gamę pozytywnych emocji. Zamknięcie granic było dla mnie bardzo przygnębiające i mam nadzieję, że taka sytuacja się nie powtórzy.

A.K. Życzę Ci tego, z całego serca.


A.K. Na koniec, podsumowując, przedstaw czytelnikom krótki fragment swojej twórczości, który ich zaintryguje i sprowokuje do sięgnięcia po Twoją twórczość. Możesz napisać coś zupełnie nowego!

M.Ch. Proponuję fragment pochodzący z drugiego tomu mojej „Karmy” czyli z powieści „Sekrety i uprzedzenia”. To seria zawierająca zarówno wątki obyczajowe, jak i kryminalne:

„Pierwszy raz w życiu ogarnia mnie zwierzęcy strach. Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę! Zastanawiam się, gdzie są nasze dokumenty, telefony?! Przy sobie nie mam nic! Nie wiem gdzie jestem i kim są ci ludzie? Oślepia mnie światło latarki. Znowu słyszę wściekłe ujadanie psów...”.

A.K. Dziękuję za rozmowę.





Jaka jest definicja "coachingu" według Patrycji Kingi Knast?

27 gru, 2021, 1 Komentarz

Kochani!

Recenzje Agi to nie tylko miejsce, w którym dowiadujecie się o książkach wartych uwagi. To miejsce będzie się rozwijało i przybliżało Wam sylwetki niezwykle ciekawych ludzi.

Dzisiaj zapraszam Was na wywiad z Patrycją Kingą Knast, która zajmuje się coachingiem, szkoleniami, rozwojem osobistym. Na końcu naszej rozmowy czeka na Was niespodzianka!


A.K.: Dzień dobry, Patrycjo. Za moment startują Twoje warsztaty dotyczące postanowień noworocznych. Za chwilę opowiesz, czego dotyczą konkretnie. Rozwój osobisty – na ten kierunek postawiłaś w swoim życiu. Dlaczego?

P.K.K.: Dzień dobry Agnieszko, postawiłam na ten kierunek, bo rozwój osobisty stał się moją pasją. Zaczęło się od tego, że rozwój osobisty pozwolił mi lepiej zrozumieć siebie a potem otoczenie, w którym się znajduję. Wówczas byłam związana z grupami samopomocy, w których wszyscy członkowie stawiali na rozwój osobisty. Początkowo nie sądziłam, że z pasji wykluje się moja praca zawodowa. Pracowałam na uczelni i to była dla mnie naturalna droga rozwoju zawodowego. Jednakże, kiedy zaczęłam prowadzić warsztaty oparte o NVC dla młodych dorosłych i dorosłych, połknęłam bakcyla. Potem odbyłam studia podyplomowe z coachingu i nie wyobrażałam sobie innej drogi.

A.K.: Na czym polega psychoterapia poznawczo-behawioralna?

P.K.K.: Terapia poznawczo-behawioralna jest najlepiej przebadaną metodą psychoterapii na świecie. Stosuje są ją w leczeniu lęku oraz innych schorzeń. Polega ona ta tym, że klient uświadamia sobie związki pomiędzy jego myślami, uczuciami a zachowaniami. Uczy rozpoznawać się te z nich, które sprawiają mu trudności i przekształca je w zachowania, dzięki którym jego życie będzie łatwiejsze. Ten rodzaj terapii skupia się na wprowadzaniu zmian w obszarze zachowania klienta, tworząc u niego nowe zdrowe nawyki postępowania.

A.K.: A co Cię zafascynowało w coachingu – w dzisiejszych czasach kierunek bardzo na „fali”. Jak Ty definiujesz coaching? Co jest dla Ciebie w tym ważne? Nie uważasz, że teraz nastał jakiś dziwny trend na bycie coachem, że coraz więcej ludzi kończy jakieś kilku tygodniowe kursy i już określa się coachami? Czy to jest dobry trend?

P.K.K.: Zacznę od końca, czyli opowiem o trendzie. Trend sam w sobie myślę, że jest dobry – służy wprowadzaniu zmiany społecznej. Do tej pory panowało przekonanie, że z trudnościami powinno się radzić sobie samemu a „rodzinnych brudów” nie prać poza domem. Co oznaczało utrudniony dostęp do zawodów typu: psychiatra, psycholog, psychoterapeuta i coach. Przyczyniało się także do utrwalania zjawisk przemocy domowej, czy innych dysfunkcji w życiu. Dzięki trendowi widzimy, że jest ogromna potrzeba wsparcia profesjonalistów. Myślę, że zagrożeniem wynikającym z tego trendu jest, to że – jak to powiedziałaś trafnie – są jakieś kilkutygodniowe kursy i można zostać coachem. Tutaj pojawia się u mnie wątpliwość co do jakości tych kursów, umiejętności późniejszych Czachów. Spotkałam się w swojej praktyce z tym, że coach nie odróżniał swojej pracy od mentoringu czy mówił podczas sesji więcej niż jego klient. Sytuacje, które wymieniłam wyraźnie pokazują, że w tym trendzie potrzeba spójności i odpowiedzialnego kształcenia. Uważam też, że nie samo ukończenie kursu czyni człowieka coachem, tylko sesje z klientami, ich zadowolenie oraz świadomość, że trzeba się rozwijać, dostosowywać do klientów.

Powiem też jedno, odnośnie tego trendu i tego, że w prowadza on na rynek osoby, które nie są przygotowane do wykonywania tego zawodu. Każdy ma takiego coacha, jakiego chce mieć. Ponieważ to klienci wybierają z kim chcą współpracować.

Dla mnie w coachingu jest ważna relacja i zaufanie, które rodzi się pomiędzy mną a moimi klientami. Myślę także, że ważne są umiejętność słuchania i aktywnego towarzyszenia klientowi. Mnie w coachingu zafascynowały efekty, które przychodzą szybko i są trwałe. Sama doświadczyłam procesu coachingowego jako klient, więc wiem, że te efekty są trwałe. Wymagają nakładu pracy, który – mówiąc nieco potocznie – szybko się zwraca. Doświadczyłam także różnic pomiędzy coachingiem a psychoterapią, więc wiem też, że skuteczność coachingu jest wysoka. Przy mniejszym nakładzie czasu.

Teraz w końcu odpowiem, czym jest dla mnie coaching. Dla mnie to możliwość spotkania drugiej osoby, która postrzega świat inaczej niż ja. Od niej będę się mogła nauczyć wychodzenia z mojego sposobu myślenia i poszerzania swojej perspektywy na świat. Dzięki moim klientom, wciąż się uczę i za to jestem im wdzięczna. Generalnie patrząc, coaching jest procesem, w którym dana osoba dochodzi do swojego celu. Aby do niego dojść potrzebuje mieć przestrzeń i chęć zmiany pomiędzy tym, co jest tu i teraz, a tym, co sobie zamierzyła.




A.K.: Jak w ogóle zostać coachem? Jakie trzeba posiadać cechy charakteru?

P.K.K.: Coachem zostaje się dzięki temu, że przejdzie się przez studia lub szkołę. Tak formalnie patrząc. Oczywiście wymaga to jednej ważnej rzeczy – własne trudności trzeba mieć przepracowane, żeby nie przekładać ich na klientów. Jakie cechy charakteru? Umieć słuchać. A przede wszystkim potrafić wyłączyć siebie, swoje postrzeganie świata i... zadawać pytania. Warto też być cierpliwym i ufać swojej intuicji. Ja chyba też po prostu lubię słuchać ludzi i im pomagać, więc może to też ma znaczenie?


A.K.: Na ile w tym, co robisz, musisz być psychologiem?

P.K.K.: Cieszę się, że zadałaś to pytanie. Nie ma ustawy regulującej wymogi zawodowe wobec coachów, które jednoznacznie stwierdzałyby, że coach musi być psychologiem. Dlatego też coachowie nie zawsze są psychologami. Ja też nie skończyłam psychologii, jestem socjologiem. Zajęcia dotyczące psychologii miałam podczas studiów z coachingu. Odbyłam także terapię własną, dzięki której w praktyce nauczyłam się wielu zagadnień psychologicznych. Poza tym czytałam książki na ten temat samodzielnie.

A.K.: Najważniejsza zasada/zasady, którymi kierujesz się w życiu zawodowym?

P.K.K.: No nie spodziewałam się tego pytania.... Myślę, że rzetelnością i oferowaniem usług, które są sprawdzone i przynoszą korzyści klientów.

A.K.: Nie myślałaś o tym, żeby napisać swoją książkę?

P.K.K.: Myślałam o tym, żeby stworzyć mały e-book dla kobiet i mężczyzn na temat powszechnie panujących przekonań o budowaniu relacji interpersonalnych. W e-booku chciałabym się skupić na tym, żeby przemienić te trudne przekonania w takie, które są uskrzydlające dla czytelników. Sądzisz, że się przyjmie?

A.K.: Jak najbardziej i będę Cię do tego bardzo namawiała!

A.K.: Przejdźmy teraz do Twoich warsztatów, które rozpoczną się w styczniu? Powiedz, na czym się skupisz, jakie podejmiesz zagadnienia? Zachęć do udziału w nich.

P.K.K.: Moje warsztaty to właściwie wyzwanie dla osób, które chcą spełnić swoje postanowienia noworoczne. Głównym zagadnieniem tego wyzwania jest to, że osoby biorące w nim udział spełniają swoje postanowienia noworoczne w miesiąc. Dlatego też skupię się przede wszystkim na tym, aby mogły one dobrze nazwać swoje postanowienie. Dobrze, czyli tak, aby było konkretne i możliwe do spełnienia. Drugim obszarem będzie motywacja uczestników oraz wspieranie ich w działaniu. Szczególnie jest to ważne, bo przecież bez wsparcia często porzucamy nasze postanowienia, albo uznajemy je za zbyt trudne dla nas. Tutaj służę swoim wsparciem i próbujemy wraz z uczestnikiem ustalić, dlaczego chce zrezygnować z realizacji postanowienia i dopasować postanowienie do jego realnych możliwości.

Myślę, że dzięki temu wyzwaniu łatwiej będzie zrealizować postanowienie noworoczne.


A.K.: Jesteśmy w czasie przedświątecznym. Jakie są Twoje postanowienia noworoczne? Czego Ci życzyć na nadchodzący nowy rok?

P.K.K.: Myślę, że chciałabym, aby wyzwanie było dla jego uczestników wsparciem i mobilizacją do działania. Moje postanowienie to po prostu pracować dalej.


***

Patrycję znajdziecie:

FB @Patrycja Kinga Knast - coaching, szkolenia i rozwój osobisty Instagram: www.instagram.com/pani_od_przekonan 

www.zyciowazmiana.


LINK DO WYZWANIA:

http://zyciowazmiana.eu/sklep/strona-glowna/21-postanowienie-noworoczne.html

I specjalna promocja! Na hasło: Aga cena 450 złotych!




FRAGMENT 2 powieści "Sawantka" Celiny Mioduszewskiej

19 gru, 2021, 1 Komentarz



Kochani!

Jesteśmy w przedświątecznym okresie, dlatego też, zapraszam Was do świata "Sawantki" Celiny Mioduszewskiej, której to powieści patronuję medialnie. Wigilijny stół u rodziny Milewskich, o których pisze autorka, to  intensywne smaki i zapachy - swojskie i bliskie.

Zapraszam!

FRAGMENT 2

Wigilijny stół Milewskich

Obowiązek przygotowania świąt spoczywał od lat na Lenie. Była – jak mówiło się niegdyś na wsi – gospodynią całą gębą. Kiedy Iza i Natalia jeszcze studiowały i nie miały swoich rodzin, zjeżdżały do Zawrocia i pomagały w przygotowaniach. Dzieliły się obowiązkami i wszystko jakoś tak sprawnie ogarniały. Teraz mają swoje rodziny i własne domy, toteż Lena była zmuszona liczyć tylko na własne siły. Ale jakoś sobie poradzi. Najwyżej nie zajrzy ze ścierką do każdego kątka. Nie umyje okien zwyczajem lat poprzednich. Nie zrobi tego, bo po prostu nie zdąży. Musi się zająć kuchnią. To jest teraz priorytetem. W kulinaria wkłada wiele serca – serca matki, bo to jeden z niewielu możliwych przejawów okazywania macierzyńskiego uczucia dorosłym dzieciom.

Czekała na nie. Na wspólne rozmowy przy stole. Na ten wigilijny też przygotowywała potrawy preferowane przez swoje pociechy. Musiała być obowiązkowo ryba w pomidorach, bo uwielbiała ją Natalia. Taką rybę Lena po raz pierwszy przygotowała na wigilię, jeszcze jak mieszkali w Nizinach. Zrobiła ją na wzór tej przygotowywanej niegdyś przez jej babkę. Potrawkę należało przyrządzić dzień wcześniej, by wszystkie składniki, czyli upieczone kawałki ryby i pomidorowa zalewa się przemarynowały.

Dzieci miały po kilka lat, kiedy poznały jej smak i od tego czasu była obowiązkowym daniem wigilijnym. Adrian preferował śledzie. Tylko, no właśnie, nie wszystkie śledzie akceptowało jego podniebienie. Płaty musiały być tłuste. A takie można było kupić w sklepiku, pozostałości po byłej spółdzielni Społem. Lena zamawiała jakiś czas przed świętami trzy kilogramy w wiaderku w słonej zalewie, przywoziła do domu i miała pewność, że będzie miała z czego przygotować je tak jak lubi Adrian. Zalewa musiała być lekko kwaśna nie oleista, jak miał w zwyczaju przygotowywać nieraz Bartek. Ich gusta nieco się różniły.

Iza lubiła wszystko, co przygotowywała matka, tylko po troszeczku. I oczywiście każda potrawa musiała być delikatna. Mało soli, mało pieprzu, mało cukru, mało kwasu. Małe porcje. Wyczucie smaku i kultura stołu. Wszystko musiało być perfekcyjne. Tego dnia szczególnie.

A Adaś? Jej najmłodszy syneczek w ogóle preferował mięso i nabiał. Grzyby i ryby, za wyjątkiem dorsza w panierce, mogły dla niego nie istnieć, toteż trafienie w jego smak z potrawą wigilijną graniczyło z cudem. Najadał się zwykle pierwszym daniem – takim wyłącznie ich, osobliwym i nadzwyczaj tradycyjnym, jak się okazało, za sprawą zięciów i synowej.

Rafał, Kamil i Patrycja byli tymi z zewnątrz, nowymi, którzy spojrzeli świeżym okiem na ich wigilijny – boży stół. Tą bardzo oryginalną potrawą była, serwowana jako pierwsze i główne danie, kapusta z grzybami – rzadka zupa, którą popijali ziemniaki. Zupę każdy otrzymywał w głębokim talerzu, zaś ziemniaki każdy brał łyżką z dużej misy ustawionej na środku stołu. Najbardziej smakowitą rzeczą w tym daniu była okrasa. Postna, rzecz jasna. Bez skwarek. Ją przygotowywał Bartek. Bo to on wniósł jej smak do ich wspólnego domu. Lena wcześniej nie znała takiego specjału, choć obydwoje pochodzili z Podlasia, i to z tej samej parafii. Ale każdy dom to tradycja niby ta sama, a za sprawą detali jakże odmienna. I przez to też piękna. Adaś najadał się kapustą z kartoflami. Po chłopsku. Zjadał kawałek ciepłego dorsza i czekał na czerwony barszczyk.

Pierogi z grzybami zagościły na stałe na wigilijnym stole u Milewskich od czasu, gdy na wieczerzy przyjmowali pierwszego zięcia. Rafał tę kolację zaczynał od pierogów. Lena sama je lepiła i nadziewała farszem z leśnych grzybów. Tych, które zebrała jesienią. I to było ważne. W ogóle ceniła taką samowystarczalność. Może spowodowane to było lekturą tekstów staropolskich podkreślających tę szeroko rozumianą wiejską arkadię, która obfitowała w ryby, grzyby i wszystko inne, co szlachcic ziemianin w obrębie własnych ziem, wód i lasów zdobył. Pisali o tym Rej i Kochanowski. Lena przyrządzała kompot z suszu. Niestety bez gruszek, bo w ogrodzie rodziców ich nie było, a nie uznawała produktów wigilijnych nabytych w sklepie. Oczywiście poza tymi niemożliwymi. Ale były jabłka i śliwki. Wprawdzie smak tego napoju dzieci doceniły dopiero teraz, ale uznała to za zjawisko korzystne, bo skoro smak został uznany, to nie bała się o to, że ten zwyczaj przodków nie przetrwa. Przecież kompot z suszu to obowiązkowy napój wigilijny.

– Mama, ciasteczko? – przymilała się Natalka, dając sygnał, że czas na ciasto i kawę.

– Kto idzie ze mną do spiżarni? – podchwyciła Lena, bo też już marzyła o cieście i w końcu chciała się przekonać, jak wyszły jej świąteczne wypieki.

Od lat ciasta na święta coroczne, czyli Boże Narodzenie i Wielkanoc, piekła sama, a to czasochłonne zajęcie. Musiał być sernik. Teraz piekła podwójną porcję. I zawsze złotą rosę – ten smakował wszystkim domownikom. Nieodzowną była blacha szarlotki po japońsku – ulubione ciasto Rafała. Wafle i blok robiła ze względu na Adasia, a keksem starała się sprawić przyjemność Izie. Do keksa wkładała skórki z pomarańczy przyrządzone w swoim garnku własnymi rękami w porze adwentu. O wszystkim trzeba było pomyśleć wcześniej. Z dnia na dzień nie dało się przygotować domowych świąt.

Zdarzały się lata, kiedy na święta piekła dwa torty. Takie proste. Do każdego po dwa krążki biszkoptów z mąką ziemniaczaną, bo wtedy były delikatne i pulchne. Każdy krążek przekrajała na dwa, stąd torty zawierały po cztery krążki przekładane masą i krojoną galaretką. Polewa czekoladowa wieńczyła dzieło i nadawała ciastu arystokratycznego blichtru. Torty wiozła do rodziców pierwszego dnia świąt i drugiego do teściów.

Częstując bliskich kawałkiem słodkiego ciasta sporządzonego własnymi rękami i w swoim domu, dawała część swego serca.

A w święta szczególnie o to chodzi.

– Ja, ja, mamuś! – Natalia entuzjastycznie oferowała swą pomoc.

– Mama, to ja zaparzę kawę – Iza również z chęcią wyraziła swój udział w przygotowaniu słodkiej uczty. Męski ród został w salonie. Zdecydowanie w tej rodzinie obowiązki domowe wzorem poprzednich pokoleń należały do kobiet i nic i nikt raczej nie był w stanie tego zmienić.

Kobiety szybko uwinęły się ze swą słodką misją. Nastał błogi czas na delektowanie się matczynymi wypiekami. Tylko za oknem zamiast śniegu padał deszcz. Ciekawe, czym dotrze Mikołaj?

Przybył. Bosy. Tak, był bez butów i skarpet. Czymś trzeba zaskoczyć. A dzieciom Leny pomysłów nie brakowało.




"Ada jest podobna do wielu kobiet. Tak naprawdę mogłaby być każdą z nas. Większość z nas ma tendencję do udowodniania sobie i światu, że poradzi sobie ze wszystkim, nawet kiedy sobie nie radzi. Jej postać to lata obserwacji kobiet". - Wywiad z Alicją Santarius, autorką książki "Skorupkę rozbić młotkiem", której patronuję medialnie.

14 gru, 2021, Brak komentarzy

A.K.: Alicjo. Spotykamy się przy okazji premiery Twojego debiutu prozatorskiego "Skorupkę rozbić młotkiem", któremu mam przyjemność patronować medialnie. Dotychczas Twoimi literackimi ścieżkami, w których tworzyłaś, była poezja. Jakie dostrzegasz różnice, jako twórca, między poezją a prozą? Co pisze Ci się wygodniej, lepiej? W czym czujesz się lepiej?

A.S.: Pytanie jest trudne. To nie tak, że w którejś formie literackiej czuję się lepiej. Na każdą przychodzi po prostu „ten czas”. Z poezją rzecz się ma dosyć niespodziewanie, ulotnie, w momentach krótkich jak mrugnięcie powieki. Jeśli wtedy z niej nie skorzystasz, nie podejmiesz się próby przelania wrażeń na papier, później jest to już niemal niemożliwe do odtworzenia. Proza, forma dłuższa, ma z reguły jasno określony temat, wiadomo jak potoczą się losy bohaterów, bo w sumie dzięki temu zaczęłaś pisać książkę, więc tutaj zdecydowanie prościej można się odnaleźć, pod warunkiem, że ustalisz sobie, że masz na to czas. Powiedzmy codziennie, 45 minut. Trudno mi ustawić wagę, przewagę jednej nad drugą. Lubię tę ulotność wiersza, ale systematyczność pracy nad prozą i rozwijanie kolejnych przemyśleń, wątków też fascynuje. Uwielbiam pisać.


A.K.: "Skorupkę rozbić młotkiem" to tylko pozornie prosta i łatwa lektura, podobnie, jak jej niewielkich rozmiarów format. Co tu dużo mówić, nawet sama jej konstrukcja, bez tradycyjnego podziału na dialogi. Jak długo w ogóle pisałaś tę opowieść? Czy miałaś na nią jakiś plan?

A.S.: Założeniem książki było pokazanie procesu, który przebiega w głowie kobiety w zderzeniu z problemami, jakimi stawia czoła każdego dnia. Bardziej niż dialogi ważne jest, co dzieje się w jej głowie. Co czuje, że powinna, kiedy organizm daje przekaz, że nie da rady. Owszem, plan miałam taki, że skupiam się na jednej bohaterce, nie rozwijam ponad niezbędną konieczność wątków innych bohaterów, żeby Czytelniczka (bo to kobiety głównie po moją książkę sięgają), czuła się bezpiecznie i miała świadomość, że na kobiecie powinna skoncentrować swoją uwagę. Format też nie jest bezcelowy. Mamy obecnie czasy „pisma obrazkowego”. Przeciętnie człowiek czyta dziś za pomocą telefonu lub komputera. Uwagę jego skupia obrazek i trzy linijki tekstu pod nim. Wiem, że młodzież odstrasza często opasły tom. Moim zdaniem, po taki format szybciej sięgnie nawet osoba, której po książkę trudno sięgnąć. A zależy mi naprawdę, żeby to zrobiła.


A.K.: Twoja bohaterka, Ada, podobna do wielu kobiet z otaczającej nas rzeczywistości jest postacią dość osobliwą. Czy ona od początku miała właśnie taka być?

A.S.: Tak, Ada jest podobna do wielu kobiet. Tak naprawdę mogłaby być każdą z nas. Większość z nas ma tendencję do udowodniania sobie i światu, że poradzi sobie ze wszystkim, nawet kiedy sobie nie radzi. Jej postać to lata obserwacji kobiet. Tego, jak się zmieniają z upływającym czasem oraz tym, kogo na swojej drodze spotykają i kiedy. I w jakim środowisku żyją. Miała taka być od początku.


A.K.: Ty w ogóle serwujesz swoim czytelnikom opowieść wcale nie taka jednoznaczną. Nie podajesz wszystkiego na tacy, nie piszesz o poszczególnych wątkach, problemach wprost, czytelnik musi sam się wszystkiego domyślać, albo wysnuć z tego swoje pewne wyobrażenia. Bo, co to oznacza, że Ada jest np. "orchideą" itp.? Jak to jest?

A.S.: Nie można wszystkich mierzyć jedną miarą. Kobieta jest istotą wielowymiarową. Z jednej strony silna, z drugiej wrażliwa. A moja książka to powieść, nie poradnik. Poradnik napisałby specjalista. Dla mnie ważne było pokazanie drugiej kobiecie, że nawet jeśli pozornie sytuacja jest bez wyjścia, na pewno taka będzie, jeśli nie spróbujemy zrobić czegoś jeszcze. Czasem po prostu trzeba usiąść, wyciszyć myśli, intuicyjnie spojrzeć w którąś stronę z zainteresowaniem, kogoś posłuchać, coś doczytać. Nie poprzestawać na tym, co jest, jeśli TO nas nie zadowala. Orchidea to delikatny i piękny kwiat, jednak wymagający czułego obchodzenia się z nim. Łatwo zaserwować mu niewłaściwe warunki, w których po prostu zmarnieje błyskawicznie. Mamy taki podział również wśród ludzi. Mając tego świadomość, dbamy o to, jak postępujemy z drugim człowiekiem. Będąc orchideą, wiedząc, że nią jesteśmy – potrafimy sobie ze światem lepiej radzić.

Fot. nadesłane. Z prywatnego albumu autorki.


A.K.: Podobnie z tajemniczą postacią ojca Ady. Co zresztą skłania ją do przeprowadzenia poszukiwań, które pomogłyby jej zrozumieć samą siebie, odkryć, kim jest tak naprawdę. Ada często też wraca do przeszłości. Czy był w trakcie tworzenia tej opowieści jakiś trudny moment, jakiś wątek, który Cię przystopował, przy którym zreflektowałaś się?

A.S.: Ada wraca do przeszłości, kiedy zawodzą inne środki, by stan jej zdrowia uległ poprawie. Daje szansę przeszłości, o którą wcześniej nie dbała, traktowała jako czas wyłącznie przeszły. Zaczyna jednak w pewnym momencie zdawać sobie sprawę, że nie jest całkowicie odrębną jednostką, która tylko od siebie zależy. Ma to szczęście, że jest otwarta na ludzi na swojej drodze, literaturę. Słucha, czyta, wreszcie wybiera niektóre metody terapeutyczne. Daje im szansę, a poprzez to, daje szansę sobie. Nie ma nic do stracenia, jest otwarta.


A.K.: Jakie masz literackie plany na najbliższy czas?

A.S.: Aktualnie robię korektę swojej drugiej powieści. Dopracowuję szczegóły po korekcie dwóch bliskich mi osób. Ważne, żeby był taki ktoś, kto nie będzie się z tobą „cackał” – zwróci uwagę, kiedy coś podczas czytania mu „zazgrzyta”. W przeciwieństwie do Skorupki, ta powieść będzie miała dwoje głównych bohaterów – rozwijam się ; ). Będzie o korzeniach, potrzebie uwolnienia się od nich, ale też powrocie do nich, choć na zupełnie innych zasadach. Wrócę w niej do dzieciństwa, do elementu, który łączy głównych bohaterów. Moim zdaniem będzie ciekawie…

Ponadto marzy mi się piękny zimowy wiersz, albo krótkie opowiadanie. Na wenę właściwą wierszowi nie mam jednak wpływu, zobaczę więc, co w najbliższym czasie otworzy się przede mną bardziej.


A.K.: Refleksja od siebie do Czytelników:

A.S.: Swoją pierwszą książkę napisałam o kobiecie, która szuka rozwiązań, by jej życie na pełnych obrotach mogło być też zdrowe. Kobieta już tak ma, że będzie pokazywała, że ze wszystkim sobie poradzi. Chciałabym jednak zwrócić Czytelnikom uwagę na fakt, że ona ma wsparcie. I żeby nie lekceważyły na swojej drodze takiego wsparcia – jakiegokolwiek jego przejawu. Otaczamy się ludźmi, różnymi. Nie reagujmy kręceniem głowy na pytania „co słychać”, „potrzebujesz czegoś”, „jak się czujesz”. Często zamykamy się w sobie. Spróbujmy się otworzyć. To jedna strona. A druga? Bądźmy uważni. Ważmy słowa. Czasem spotkamy orchideę na swojej drodze. Możemy jej pomóc kwitnąć, albo wręcz przeciwnie. Jednak kiedy wybierzemy to pierwsze, nasze życie też okaże się piękniejsze. Bo orchidea potrafi się odwdzięczyć. Kto tego doświadczył – wie, o czym mówię.

A.K.: Dziękuję za rozmowę.



"Emigranci. Listy z czarnych miast". - Sabina Waszut

9 gru, 2021, 1 Komentarz

Wydawnictwo Książnica

Ilość stron: 295

Muszę powtórzyć to jeszcze raz. Seria Emigranci Sabiny Waszut wciąga nie tylko intrygującą fabułą, ale nade wszystko tematyką i sylwetkami bohaterów, z których każdy zapada nam w pamięci swą indywidualnością. Tym razem, autorka zabiera nas do lat 20., gdzie nastaje czas przemian. Z początku rodzinę Bednarzy poznajemy w Westfalii, gdzie żyją spokojnie, pracując w kopalni. Jednak głowa rodziny, Bartłomiej, mamiony plebiscytem i pobudkami patriotycznymi, postanawia, że wrócą na Górny Śląsk, by zagłosować, aby wreszcie ziemia, która tkwi w jego sercu od zawsze, wreszcie została przyłączona do Polski. Rozczarowani wynikiem, ruszają w kolejną podróż - do dalekiej Francji. Tam poznają inne polskie rodziny i zamieszkują na osiedlu przeznaczonym dla górniczych rodzin. Troski, blaski i cienie emigranckiego życia, przeplatają się z nastrojami społecznymi, niesamowicie trudnymi warunkami pracy we francuskich kopalniach.

Jestem pod wrażeniem wnikliwości i wiernie odzwierciedlonego świata przedstawionego, tej niesamowitej atmosfery minionych lat, zarysowanych charakterologicznie postaci. Do tego płynna fabuła, która sprawia, że tę opowieść czyta się niemal jednym tchem. Jest i wątek zahaczający o pierwszy tom. Polecam, bardzo!




[Patronat medialny] "Moja przyjaciółka Perypetia". Część 1 i 2 - Mira Białkowska

8 gru, 2021, 1 Komentarz



Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

Uwielbiam pióro Miry, podkreślałam to niejednokrotnie w swoich postach z cytatami z książek. Mam okazję towarzyszyć jej na tej niesamowicie ciekawej drodze literackiej, praktycznie od początku i widzę, jak Mira rozwija swoje twórcze skrzydła. Po raz kolejny pokazuje swój kunszt pisarski, w którym znajdziecie intrygującą opowieść, życiowy dystans, dobry humor, ale i mnóstwo aforyzmów, które dopinają pewne wątki w całej tej historii, którą autorka podzieliła na dwie części. Tak, jakby życie Magdaleny oddzieliła grubą kreską i postanowiła dać jej drugą szansę.

A o co w tym wszystkim chodzi? Magdalena żyła jak w bańce. Beztrosko. I to na każdej płaszczyźnie. Nie musiała pracować zawodowo, bo mąż zarabiał na tyle dostatnio, że starczało im na wszystko. Sprawami natury prawnej też zajmował się mąż. Dorosła córka, która miała już swoje życie. Wszystko zaczyna się przełamywać, kiedy umierają rodzice naszej głównej bohaterki. Śmierć ta uruchamia lawinę złych doświadczeń. Zaczynają się problemy zdrowotne, a napad na ich wspólny dom, z którego szczęśliwie wyszła bez szwanku, odsłania prawdziwe oblicze najbliższych jej sercu osób, w tym przyjaciółki.

W drugiej części, Magda próbuje żyć na nowo. Musi znaleźć pracę, a tracąc najbliższą przyjaciółkę, zyskuje dwie nowe, z których jedna okaże się bardzo bliską rodziną. Magda odzyska na chwilę rezon. Zacznie wokół niej kręcić się jeden lekarz, chcąc zyskać jej sympatię. Czy to mu się jednak uda? Kobieta wybierze się także w dalekie podróże, no i pozna prawdę o samej sobie. Troski zdają się kobietę omijać, jednak afery wokół, przysparzają mnóstwa perypetii.

Wielonarracyjność opowieści nadaje jej wyjątkowego kolorytu, bo na wydarzenia spoglądamy zarówno okiem mężczyzn, jak i kobiet. Do tego znakomicie lekkie pióro, które sprawia, że książki czyta się niemal jednym tchem, wyraziste postacie oraz trudne tematy - to kwestie, które wprawiają nas w głębokie refleksje, ale i dodają samych pozytywnych cech tym wyjątkowym opowieściom.

Mira pisze nie tylko o prawdziwej przyjaźni, ale też odsłania jej dwulicowość, jak łatwo przegapić moment, który powoduje, że ta przyjaźń traci na swojej wartości, staje się fałszywą grą. Między wersami zadaje mnóstwo pytań Czytelnikom. Jak zachowalibyśmy się w sytuacji, gdy dowiadujemy się, kim tak naprawdę jesteśmy? I kiedy po ciężkich doświadczeniach jesteśmy gotowi na zbudowanie nowych relacji. Bardzo, ale to bardzo Wam polecam! Wszystkim, również tym, którzy szanują swój wzrok, bo wydawca wziął to pod uwagę, stosując dużą czcionkę!







Wywiad z Mirą Białkowską, autorką dwuczęściowej opowieści "Moja przyjaciółka Perypetia", której patronuję medialnie

24 lis, 2021, Brak komentarzy



A.K.: Miro. Spotykamy się z okazji premiery Twojej dwuczęściowej powieści "Moja przyjaciółka Perypetia". Po raz kolejny zadbałaś o wyjątkowy język literacki, wielogłos narracyjny, dobry humor, ale i mnóstwo refleksji do przemyśleń dla nas, czytelników. Co było inspiracją do napisania tej powieści?

M.B.: Inspiracją były autentyczne przeżycia opowiedziane mi przez pewną panią, ale je bardzo, ale to bardzo, zmieniłam. Dokonałam zmian wielu faktów, wprowadziłam fikcyjne postacie i zdarzenia, wymyśliłam aferę z lekami, tajemnicę pochodzenia bohaterki, no i dopisałam szczęśliwe zakończenie.

A.K.: Jak to się stało, że Magdalenę uczyniłaś taką bardzo naiwną bohaterką. Przyznam, że we mnie wywoływała mnóstwo sprzecznych emocji. Miałam, na ten przykład, ochotę wskoczyć do powieści i nią tak solidnie potrząsnąć. Czy ta Twoja bohaterka od początku miała taka być?

M.B.: Magdalena wychowywana była w cieplarnianych warunkach, w dobrobycie, otoczona opieką i miłością rodziców, nie miała powodów, by nie ufać ludziom. Gdy nagle zabrakło rodziców stała się samotna, bezbronna, złakniona miłości i wsparcia. Łatwo ją było zmanipulować. Jedyna jej przyjaciółka nie mogła powstałej luki wypełnić. Wtedy pojawił się ktoś kto dał jej to, czego tak bardzo potrzebowała: oparcie, poczucie bezpieczeństwa, miłość, a nawet rodzinę, i bezproblemowe życie. Znów nie musiała się o nic martwić, bo wszystkim zajął się mąż. Kochała i była pewna, że jej uczucie jest odwzajemnione.

Tak. Magda od początku miała taka być. Zależało mi na tym, by pokazać jej, i nie tylko jej, przemianę. Z osoby słabej, poddającej się woli innych, na skutek przeżyć stała się inną osobą. Jest takie powiedzenie: „Im więcej potu na ćwiczeniach, tym mniej krwi w boju”. Pierwszą bitwę Magda przegrała, bo nie była do niej, w najmniejszym stopniu, przygotowana. Przy pomocy przyjaciół dźwignęła się i…: „Teraz to była zupełnie inna Magda. Zdobyła pewność siebie, odbudowała poczucie własnej wartości i już nie dawała sobie tak całkiem w kaszę dmuchać. Gdyby jej rozwód przypadł dzisiaj, gdyby Witkowi przyszło się rozwodzić z obecną Magdą, nie poszłoby mu tak łatwo”.


A.K.: A która ze stworzonych przez Ciebie postaci jest Ci najbliższa? Może któraś ma swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości?

M.B.: Wspomniałam, że postać Magdy ma odzwierciedlenie w rzeczywistości, ale Julian zyskał moją największą sympatię. Zgorzkniały i złośliwy na skutek traumatycznych przeżyć, jest w gruncie rzeczy bardzo wartościowym człowiekiem. Gdy spotyka na swej drodze miłość zmienia się radykalnie. Jest jak przesuszona roślina, która po otrzymaniu wody rozwija się na nowo.


A.K.: Zawirowania w życiu Magdaleny pokazują, jak my kobiety, łatwo ulegamy silnemu męskiemu pierwiastkowi. Tak właściwie, to ona od początku miała życie poukładane przez męża. Czy to Twoje gorzkie spostrzeżenia o nas, kobietach?

M.B.: Nie o wszystkich, ale obok silnych, przebojowych kobiet są też takie jak Magda. Jednym kobietom takie „ustawianie” życia odpowiada, innym nie. Niektóre próbują nieakceptowany układ zmieniać. Różne są motywy, sposoby i efekty takich zmian. To bardzo szeroki temat i nie będę się nad nim rozwodzić. Magda jest przykładem takiej zmiany, a nawet przemiany. Życie ją zmieniło.


A.K.: Przemycasz między wersami trudnej sytuacji Magdy opisy pięknych, magicznych miejsc na świecie. Twoje bohaterki, Twoi bohaterowie podróżują do wyjątkowych miejsc. Które z nich jest, Twoim zdaniem, najbardziej urzekające?

M.B.: Jest wiele takich miejsc. Osobiście bardziej działa na mnie natura (krajobrazy, roślinność…) niż architektura. Zauroczyły mnie Bałkany, norweskie fiordy, Madera (mniej Majorka) i tak „całościowo” Azja.


A.K.: No i nie byłaby to powieść Miry, gdyby nie te aforyzmy - fraszki. To Twój znak rozpoznawczy. Pisałaś je na bieżąco?

M.B.: Fraszek mam dużo. Nie wiem dokładnie ile, ale pewnie będzie już ze 400 (przestałam liczyć). W „Mojej przyjaciółce Perypetii" wykorzystałam napisane wcześniej, dopisałam może ze dwie.


A.K.: Czy zdarzył się jakiś trudny moment w trakcie pisania tej historii?

M.B.: Nie. „Moją przyjaciółkę Perypetię” pisało mi się wyjątkowo łatwo i napisało mi się wyjątkowo szybko.


A.K.: Refleksja od siebie do Czytelników:

M.B.: Może dwie sprawy.

Po pierwsze – nic nie jest nam dane raz na zawsze. Nagle i niespodziewanie możemy dużo, a nawet wszystko, stracić. Warto być czujnym i należy troszczyć się o to co jest dla nas ważne (zdrowie, miłość, przyjaźń…).

Po drugie – każdy człowiek jest mieszaniną cech dobrych i złych. Nikt nie jest w stu procentach dobry (pozbawiony wad), ani w stu procentach zły. Nie znaczy to, że zalet i wad mamy po równo. Chcę powiedzieć, że „czarny charakter” ma też jakieś zalety i warto je dostrzec, wydobyć, docenić. Może nie spowodujemy wielkiej zmiany, ale kto wie? Warto próbować. Różne mogą być przyczyny, że człowiek jest taki a nie inny. Nie wiemy co w przeszłości spowodowało, że Witek, stał się właśnie taki, ale wiemy, że uległość żony nie była bez wpływu na tę sytuację. Zdrowy egoizm w parze z asertywnością powinny przynieść pożytek, a nie szkodę. „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”.



[Patronat medialny] "Telefonistka z ulicy Próżnej" - Weronika Wierzchowska

22 lis, 2021, Brak komentarzy



Wydawnictwo Szara Godzina

Ilość stron: 304

Od momentu, kiedy zachwyciła mnie "Służąca" autorki, z nieukrywaną ciekawością sięgnęłam po "Telefonistkę z ulicy Próżnej". Klimat powieści zaintrygował mnie od pierwszych wersów. Autorka ciekawie, wręcz intrygująco odwzorowuje atmosferę Warszawy XIX wieku, kiedy postęp techniczny dopiero ma swój zaczątek. Momentami zaśmiewałam się z tego wręcz naiwnego, dziecięcego podejścia do wszelkich nowinek. Bohaterką całego galimatiasu z kryminalną tajemnicą w tle jest Hanka, pracownica centrali telefonicznej. Wiedziona ciekawością, podsłuchuje jedną z rozmów. Ta poruszy zapadki trybików całej machiny.

Akcja powieści wciągnie ją w wir sekretów i niechlubnych zagadek rodziny z wyższych, arystokratycznych sfer, które pokazują, jak pozycja i pieniądze potrafią w życiu ułatwić wiele rzeczy, zatuszować ciemne sprawki. Autorka bardzo obrazowo opisuje nie tylko postęp techniczny, ale też rozwijające się: feminizm, psychoanaliza, którą wspomagają narkotyki i doświadczenia z prądem. Momentami włos jeżył mi się na głowie. Zadziwiał mnie, ale i wielce imponował - odbiegający od schematów temperament Hanki, która odważnie i z butą przedstawia swoje poglądy, nie bacząc na emocje i opinie odbiorcy.

"Telefonistka z ulicy Próżnej" to opowieść kontrastowa dla naszych czasów, ale dogłębnie analizująca problemy ówczesnych bohaterów, które mimo upływu czasu, jak by się zdawało, nie zmieniają się. Autorka pokazuje, że owszem, pieniądze i władza otwierają drzwi do świata manipulacji i luksusu, ale ludzie z wyższych sfer także mają takie przyziemne problemy, jak kazirodztwo, znęcanie się nad jednostkami słabszymi, ale i choroby czy uzależnienia, a od tego trudno się wykupić. Bardzo Wam polecam!




[Patronat medialny] "Gorzki smak marzeń" - Aneta Krasińska

17 lis, 2021, 1 Komentarz




Wydawnictwo JAGUAR

Ilość stron: 304


Druga część "Słodkiego smaku marzeń" dotyka istotnych spraw i aspektów społecznych. Los bywa nieszczęśliwie przewrotny. Ukochany Laury umiera, a najbliżsi, zgodnie z jego wolą, wyrażoną jeszcze za życia, zgadzają się na pobór narządów od zmarłego i przekazanie do przeszczepów. Z tym z kolei nie może pogodzić się Laura. Oprócz tego, że straciła ukochanego, z którym wiązała wspólne, przyszłe plany, to jeszcze decyzję rodziny Igora uważała wręcz za pozbawiającą godności zmarłego, okaleczającą nie tylko jego ciało. Tym samym, autorka zmusza nas do głębokiej refleksji i zastanowienia się, czy po śmierci nasze ciało jest nam jeszcze do czegokolwiek potrzebne. Czy nie lepiej, jeśli to możliwe, podzielić się cząstką siebie z tymi, którzy tego życia potrzebują?

Laura popada w ewidentną depresję, nie traktuje ani siebie, ani swojego ciała dobrze, ukradkiem popija alkohol. W pewnym momencie, zaczęłam się o bohaterkę bać. Tak łatwo rezygnowała ze swojego życia, nie docierały do niej słowa i potrzeba pomocy bliskich przyjaciół. Zbieg pewnych wydarzeń, ściśle związanych z domem w Szeligówce, oderwie Laurę od zatapiania się w smutku, żalu i tęsknocie. Tajemnicza Nicole wyrwie Laurę z letargu i na nowo postawi na nogi. Dlaczego?


Intensywna opowieść o wielkiej miłości przerwanej przez los. O zagadkowych tajemnicach z przeszłości ukochanej osoby. Napisana pięknym, płynnym językiem, który sprawia, że emocje sięgają wręcz zenitu. Autorka z satysfakcją wobec czytelnika stosuje efekt zaskoczenia. Łatwo dajemy się ponieść wartkiej i wciągającej akcji. Polecam, bardzo!







[Patronat medialny] "Z pamiętnika misia Porzucka" Aneta Lejwoda-Zielińska i Anna Mituła

15 lis, 2021, Brak komentarzy



Wydawnictwo Omnibus

Ilość stron: 77

Nie od dzisiaj wiadomo, że misie są najlepszymi przyjaciółmi dzieci, ale od niedawna towarzyszą nam, dorosłym w trudnych chwilach i czasie. Dlaczego? Bo nastały dojmujące czasy, w których dorośli chętnie zanurzają się w ramiona pluszowego przyjaciela, choćby tylko pluszowego.

Kim jest miś Porzucek i czy warto go poznać?

Zdecydowanie! Już samo imię głównego bohatera - Porzucek - stanowi piękną, ale i wzruszającą alegorię porzuconego przez kogoś misia, jak alegoryczne, metaforyczne ujęcie nie tyle porzuconego, co opuszczonego dziecka, któremu los napisał scenariusz życia bez rodziców. I los bohatera tej pięknej publikacji rzucił w ramiona pani Ani, która wspaniale się nim opiekowała, jak prawdziwa opiekunka (matka), nie pozwalając na krzywdy, czy tłumacząc rzeczywistość. Zatem, autorki pokazały, że każdemu porzuconemu dziecku może odmienić się życie. Właśnie historia Porzucka pokazuje, iż trzeba mieć nadzieje i ciągle wierzyć, że czeka nas jeszcze wiele dobrego.

Odmieniony przez panią Anię los Porzucka stanowi intrygującą kanwę tych opowieści. Jak sam tytuł wskazuje - miś zapisuje wszystkie ważne dla siebie momenty i przygody w formie pamiętnika. Zastosowana pierwszoosobowa narracja pozwala czytelnikom na bliższe poznanie myśli bohatera, który barwnie i ekspresyjnie opisuje swoje doświadczenia i przeżycia.

Porzucek poznaje świat.

Taka jest esencja i zadanie misia. Oprócz tego, że stopniuje napięcie opisywanych zdarzeń, w sposób plastyczny, wypełniając swój pamiętnik niezwykłymi zapachami, barwami i smakami, pokazuje odbiorcom świat - rzeczywistość, w której się znalazł i przyszło mu się odnaleźć. Wiadomo, że pani Ania, mimo swego dobrego serca, jest dla Porzucka obca i stanowi wielką tajemnicę, którą miś zaczyna odkrywać po kroku, jak świat. I właśnie ten świat pokazuje czytelnikom. Nie tylko piękny, kolorowy, ale świat, w którym występują różnobarwne, często trudne do zdefiniowania emocje, jak choćby zazdrość, której Porzucek nie umiał do końca wytłumaczyć - skąd, dlaczego i po co się wzięła, czy ciepło w serduszku, kiedy Hania zaczęła go tulić do serduszka. Co to jest tęsknota i jak ważna jest nauka. Miś tłumaczy również ważność znaczenia terminów: przyjaźń i przyjaciel, szczęście, bo dla każdego to odrębne, często wykluczające się sprawy. Poruszają ważne kwestie, jak chociażby pasji, która nadaje sens naszemu życiu oraz dlaczego tak ważne jest dzielenie się z drugimi, gdzie leży koniec świata i kogo Porzucek spotkał po drugiej stronie lustra.

To jedne z wielu, ale w opowieściach tych przeważają też liczne przygody, które odsłaniają przed misiem świat natury i człowieka, tak istotnej symbiozy oraz relacje między poszczególnymi postaciami. Niezrozumiałych, trudnych do zdefiniowania, nadania odrębnych kształtów emocji, ale też tajemnice, na których odkrycie Porzucek czeka zawsze z niecierpliwością, a które pokazują rzeczywistość z zupełnie innej perspektywy. Wszak wiadomo też nie od dziś, iż cierpliwość popłaca, bo w tych kilku przypadkach miś przeżyje przygodę życia. Tutaj z kolei potrzebna jest odwaga, której Porzuckowi, jak się okaże, nie brakuje.

Walory estetyczne każdej z tych opowieści uczą czytelników empatii do drugiego człowieka i przyrody, o której zapominamy, a jest przecież składową naszego życia. Dodatkowym atutem jest płynność akcji i wątków w każdej z nich. Autorki postarały się o zrozumiałe słownictwo, w języku polskim, stosując nazwy własne, bo przyjaciółmi Porzucka są zarówno Franek, motocykl Czesiek, mucha Bzyczka, pies Zosia. A wszystko osnute magią i wyjątkową aurą, która rozbudza w czytelniku ciekawość dalszych przygód w życiu małego misia, który dorasta na naszych oczach, za moment opuszczając mury przedszkola.

Jeśli podsumuję książkę stwierdzeniem, że jest ciekawa, to zdecydowanie za mało. Autorki dołożyły wszelkich starań w kreowaniu świata przedstawionego, by w nas, dorosłych wzbudziły nie lada zadziwienie i wzruszenie. Przywołują bowiem ze świadomości wspomnienia beztroskiego dzieciństwa. Zalecam czytanie wspólnie z pociechami, chyba że dziecko umie już czytać samodzielnie. Treść pozbawiona jest brutalności, chaosu, przemocy. Pozwala na dyskutowanie z pociechami o otaczającej nas rzeczywistości i emocjach, które często są dla nich niezrozumiałe. Mimo iż niektóre z tych opowieści lapidarne w swej kompozycji, niosą ogrom emocjonalnego ładunku, przepełniają magią, wyjątkowością realności otaczającej nas przyrody, jak to pokazały autorki szczebiotającej ptakami, wybuchającej kolorami, zapachami, smakami. Tu nie ma przypadkowości, wszystko jest skrupulatnie przemyślane, jak chociażby wnikliwość obserwacji Porzucka, kreowanie przez niego swojego punktu widzenia, często tak podobnego do dziecięcego, co z kolei pozwala dzieciom dzięki prostocie opisów, erudycji języka opowieści zrozumieć mikroświaty poruszanych tematów i problemów. Staranność w kreśleniu każdej historii nadają jej wyjątkowej aury, pobudzają wyobraźnię, pokazują, że warto mieć przyjaciół, darzyć ich należytym szacunkiem, a odwaga Porzucka w stawianiu pierwszych kroków w nieznanym. Co pokazuje, że nie ma rzeczy niemożliwych, że trzeba zaufać sobie i zacząć spełniać swoje marzenia i cele od najmłodszych lat.

Wzruszająca książka o przygodach małego misia Porzucka stanowi znakomitą lekturę zarówno dla młodszych jak i starszych czytelników. To także znakomita książka, w której tematy i poruszone przez autorki zagadnienia stanowią doskonałe zagadnienia do dyskusji z najmłodszymi. Polecam i z niecierpliwością czekam na dalsze losy Porzucka!



[Patronat medialny] Bezczłowiecze - Maciej Lasota

11 lis, 2021, Brak komentarzy







Wydawnictwo Papierowy Motyl

Ilość stron: 124


"Otoczeni setkami znajomych w mediach społecznościowych nie zauważamy, że de facto jesteśmy sami. Historia pokazuje, iż niejednokrotnie jakaś tragedia potrafi nas z tej ułudy wyrwać, ale raczej tymczasowo, bo przecież do normalności trzeba kiedyś wrócić. Sęk w tym, że dzisiejsza definicja normalności jest chora. Podobnie nasze kontakty społeczne".


Mam szczęście do książek, którym patronuję medialnie, do autorów nietuzinkowych, którzy kreują wyjątkowo niecodziennie rzeczywistość w swoich powieściach. Osobiście "Bezczłowiecze" to dla mnie zaskakujące i nowe spotkanie z takim rodzajem narracji. Cztery rozdziały, dwoje głównych bohaterów, a w przestrzeni wokół nich brak ludzi, tego człowieka z krwi i kości. Ludzie są, ale zamknięci we własnych obszarach wykreowanych przez Internet, elektroniczne gadżety, kolorowe ekraniki sztucznych treści. Maciej to dziennikarz starej szkoły dziennikarskiej, gdzie informacje zapisywano w notesach. Marta z kolei po osobistej tragedii - kiedy to straciła swoje jedyne dziecko, zaczyna dostrzegać rzeczywistość na nowo. Jednak ta, w której żyje (podobnie, jak Maciej) zaczyna ją uwierać. Wspomnienia nakręcają spiralę działań. Marta poprzez radio nawołuje osobę, która ją słyszy, do spotkania - tego prawdziwego. Kiedy tę wiadomość usłyszy Maciej, wyruszy na spotkanie, jednak czy do niego dojdzie?

Wędrówka Macieja i jego dostrzeganie niuansów życia, to dla mnie doskonały synonim pielgrzymowania - i realnego, i immanentnego odnajdywania zwykłych zwykłości. Zaś ile musiało w Marcie pęknąć murów, jak długo musiała dojrzewać, by dostrzec, że znajomi coraz częściej kreują się za kogoś, kim zwyczajnie chcieliby być, i jak łatwo ich stracić, ich powierzchowność odpycha naturalność.

Między wersami autor zadaje ważne pytania, definiuje na nowo człowieczeństwo, ale przede wszystkim skłania do głębszej refleksji, wewnętrznego monologu, odszukania samego siebie.

"Bezczłowiecze", jak zdradził autor podczas naszego spotkania online, powstało osiem lat temu i nieustannie mnie zadziwia uniwersalizm treści. Nadzwyczaj jednak powinniśmy zwrócić uwagą na przesłanie tej opowieści - byśmy nie znaleźli się kiedyś w tej wykreowanej, sztucznej rzeczywistości i nie musieli nawoływać do zwykłych ludzkich odruchów. Mnie książka bardzo się podoba, począwszy od wykreowanych sylwetek bohaterów, po świat przedstawiony i narrację. I bardzo, ale to bardzo Wam polecam!






[Patronat medialny] Ślady. Tom 1 i 2 - Katarzyna Kielecka

4 lis, 2021, Brak komentarzy




Wydawnictwo Szara Godzina


Przyznaję, że obie części wywołały mnóstwo emocji, zarówno we mnie, jak i mojej mamie, która wręcz wymusiła na mnie pożyczenie książek. I takim sposobem mogę dołączyć do tej recenzji również jej opinię. Moja mama była i jest zachwycona tymi opowieściami. A ja skrzętnie się pod tym podpisuję, bo akcja niesamowicie wciąga od pierwszych wersów, ale ważne jest, by czytać je w kolejności. Zresztą to bardzo zagadkowe zakończenie pierwszego tomu, wymusza na nas pochłonięcie treści drugiego. Tak, pochłonięcie, to czyta się je - pochłaniając.

Ale, bohaterowie Śladów to ci sami, których mieliśmy okazję poznać w Sednie życia i Piętnie dzieciństwa. Podziwiam autorkę za zręczne połączenie ich losów w taki sposób, że w ogóle nie odczuwa się dyskomfortu czy niepewności z nieznajomości poprzednich książek. Płynność narracji pozwala nam na współodczuwanie przeżyć i odczuć bohaterów. A obok ważnych tematów społecznych, autorka dotyka osobistych tragedii. Bo niełatwo jest wychowywać adoptowane dziecko zmarłej przyjaciółki, ani odebrać poród byłej żony swojego obecnego męża. Do spotkania kobiet dojdzie w nietypowych warunkach, pokusiłabym się o stwierdzenie - tragicznych i dramatycznych. Napięcie stopniuje zniknięcie syna i żony, a za tym posypie się cała lawina poszukiwawcza.

Emocje zaczną sięgać zenitu, kiedy w trakcie akcji odnajdzie się wręcz wykończony, również zaginiony pies, trup w jeziorze. Przy okazji zaś, wyjdą na jaw pewne rodzinne tajemnice, które są odpowiedzialne za całą tę dramatyczną sytuację.

Warto sięgać po rodzime autorki. Ślady rzeczywiście zostawiają ślady na czytelniczej duszy. Wciągająca akcja, która przyśpiesza i nie zwalnia tempa, nakręcana przez niejednoznaczne wydarzenia, wyraziści bohaterowie, problemy i niedopowiedzenia, porwanie, jakieś prywatne cele, próby osiągnięcia korzyści - to wszystko nadaje tym opowieściom smaczku i intensywności w wymowie.

Polecam, bardzo!






Obiecuję Cię kochać - Agnieszka Zakrzewska

27 paź, 2021, 2 komentarze


Wydawnictwo Skarpa Warszawska

Ilość stron: 398


Przyznam, że tę serię pokochałam od pierwszych wersów. Moje ulubione wątki i tło historyczne, bardzo wyraziści bohaterowie oraz atmosfera minionych lat, tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej - wyczuwalne napięcia i nastroje społeczne. Polubiłam Annemarie, która po śmierci ukochanego chce odzyskać spokój ducha, równowagę psychiczną. Dziewczyna jest świadoma, że to była jej pierwsza, prawdziwa i najszczersza miłość, ale życie toczy się dalej, a los knuje niełatwe wybory, bo kiedy ważą się losy kamienicy w Amsterdamie, matka leczy się w szpitalu psychiatrycznym, Annemarie bierze w kierat swoją karierę pianistki. Nauka w wyższej szkole muzycznej w Berlinie przynosi dziewczynie niesamowity poklask. Jeszcze na berlińskich salonach poznaje syna właścicielki domu, który zaczyna odkrywać przed dziewczyną uczucie, jednak za tym, jak się okaże, kryje się pewna mroczna tajemnica. Po powrocie do Amsterdamu, rozpoczną się przygotowania do ślubu z Etiennem, ale w tle pojawia się okrucieństwo wojny i przeszłość, która wiedzie za wielki Ocean i do domu van Laarów.

Mimo wyjątkowo ciemnego mroku wyczuwalnej atmosfery, zapisującej się na kartach historii, napiętych nastrojów, często trudnych wyborów, cieszę się, że mogłam towarzyszyć Annemarie w tej trudnej, często traumatycznej drodze. Ojciec nieudacznik i oszust, który pławił się w luksusie jej kosztem, chora matka, właściwie poza Henny i Etiennem nie miała nawet żadnej przyjaciółki, nikogo bliskiego. Powieść wpisała się doskonale w mój gust czytelniczy. Piękna, przejmująca a jednocześnie dramatyczna opowieść o ludziach i świecie, w którym ważą się na naszych oczach losy między życiem a śmiercią. Napisana pięknym, płynnym językiem, który autentycznie przenosi nas do świata i przestrzeni bohaterów. Bardzo, ale to bardzo Wam polecam!




Wcale nie takie zwyczajne książki Małgorzaty Górnikowskiej

20 paź, 2021, Brak komentarzy



Wydawnictwo SBM


O tym, że książki z przepisami kulinarnymi Małgorzaty Górnikowskiej są wyjątkowe, wiecie chociażby z mojego spotkania online z autorką. A poznałyśmy się z Małgosią kilka lat wcześniej, przy okazji jej niesamowitego debiutu "Pani Nela z Saskiej Kępy", w którym to opisuje losy swojej babci.

"Nie jem... więc gotuję" oraz "Dieta #bez alergii" to znakomite książki z przepisami, skierowane przede wszystkim do osób, które zmagają się z nietolerancją pokarmową. Jak pisze autorka: "Trzeba żyć jak dawniej, ale mądrzej jeść. Dokonywać innych wyborów. Bez smutku i żalu rozstać się z zawartością niektórych półek w supermarkecie. Eliminacja tych produktów, których jeść nie powinniśmy, wyjdzie nam na zdrowie".



A te przepisy nie zawierają: cukru, glutenu, drożdży, jajek, laktozy. Czyli wszystkich tych, które nas najzwyczajniej uczulają. Autorka zadbała w każdej z tych książek o informacje niezbędne do zapoznania się z tematem alergii pokarmowej. Te przepisy są proste, niebanalne, wcale niewyszukane, i co najważniejsze - pozwalają nie popaść w rutynę, która potrafi wkraść się w komponowanie codziennych posiłków. Autorka pokazuje, jak umiejętnie, ale z pomysłem zaplanować jadłospis bez uczulających produktów.

Małgosia zaimponowała mi przede wszystkim tym, że nie poddała się w eksperymentowaniu, dochodzeniu do perfekcji, wytrwałością w poszukiwaniach oraz tym, że składniki podaje w proporcjach przy użyciu przyborów, które mamy pod ręką - szklanek, sztućców itp. oraz wcale niewyszukanych produktów. Wykonała masę cudownych zdjęć - barwnych, czytelnych, dopasowanych kompozycyjnie.

Wydawnictwo zadbało o wydanie - twarde oprawy, wykorzystanie zdjęć autorki w odpowiednich rozmiarach. Wszystko czytelne, przejrzyste, takie, jakie być powinno.



Zapewniam Was, że wiele przepisów może posłużyć Wam jako znakomitą inspirację do przygotowywania posiłków niekoniecznie dla alergików. Mnie jeden z przepisów na muffinki kakaowe zainspirował do upieczenia swoich. Polecam, bardzo!


Moja muffinka upieczona na podstawie przepisu 

z książki Małgosi.





Aniołkowe Mamy – Joanna Nowak

14 paź, 2021, Brak komentarzy


Pan Wydawca

Ilość stron: 88


Książka niewielkich rozmiarów, licząca zaledwie osiemdziesiąt osiem stron, ale książka, która zawiera głęboki ładunek emocjonalny. Najprościej ujmując – to książka o utracie dzieci, próbach zajścia w ciążę. Autorka napisała ją w formie pamiętnika, moim zdaniem, jako próbę pogodzenia się z tym, co spotkało ją w drodze do upragnionej ciąży – największego pragnienia i marzenia.

„Utrata dziecka, choćby nienarodzonego, jest jednym z największych dramatów w życiu kobiety i mężczyzny. A zwłaszcza kobiety pragnącej być mamą czy kobiety, która już się obsadziła w roli mamy”.

Tę książkę można rozpatrywać na kilka aspektów: intymnych emocji, uczuć samej Autorki, wsparcia najbliższych w najtrudniejszych chwilach, ale też wyjątkowej roli osób postronnych – obcych kobiet, ale które przeszły to, co osoba, która o tym opowiada.

Co mnie wprawiło w największe zamyślenie i refleksję, to zdanie wyczytane z książki: „I choć nie przebieramy naszych dzieci, nie kąpiemy ich, nie tulimy, nie głaszczemy po główkach, nie kołyszemy do snu, nie czytamy im książek, nie śpiewamy na dobranoc, to jesteśmy MAMAMI”.

Zdanie to uzmysłowiło mi, o czym nigdy świadomie nie myślałam, a mamą jestem od ponad szesnastu lat, że będąc w ciąży już jestem mamą.

Autorka opisuje niezwykle wzruszające próby zajścia w ciążę, psychiczne zmagania się z traumą jej utraty, wątpliwości i niepokój przy każdej kolejnej ciąży, radość z narodzin pierwszego dziecka – córki Zofii.

To była wspaniała, ale trudna książka o prawdziwym życiu. Książka, która ukazuje wiele aspektów tematu utraty dziecka. „Aniołkowe Mamy” to książka o długiej, żmudnej drodze, często z wybojami do tego, by zostać mamą, która otwiera horyzont, odpowiada na pewne pytania, ale też pokazuje siłę i determinację kobiecej natury. Trudna, ale potrzebna! Bardzo Wam polecam!




"Dzięki temu wirtualnemu spotkaniu powstała nasza wspólna książeczka dla dzieci ,,Z pamiętnika misia Porzucka”. Wszystko w życiu jest po coś… Porzucony miś otrzymał imię, skórzaną motocyklową kurtkę, kask, miejsce na motocyklu Czesławie, a przede wszystkim zyskał wielu przyjaciół. Moje szkolne dzieci pokochały go, a dorośli, widząc mnie w wielu miejscach z pluszowym harleyowcem, zaczęli się zastanawiać, co jest grane". Wywiad z Anną Mitułą, współautorką książki "Z pamiętnika Misia", której premiera niebawem, a ja mam przyjemność patronować jej medialnie.

5 paź, 2021, Brak komentarzy


Kochani!

Jeszcze w październiku, nakładem Wydawnictwa Omnibus, premierę będzie miała książeczka dla dzieci "Z pamiętnika Misia", której mam przyjemność patronować medialnie i rekomendować na okładce. Do dzisiejszego wywiadu zaprosiłam współautorkę książki - Annę Mitułę.

Już dzisiaj zapowiadam, że z obiema autorkami spotkam się online.

Przyjemnego czytania! 



A.K. Witaj Aniu. Spotykamy się przy okazji premiery książeczki, którą napisałaś wspólnie z Anetą Lejwodą-Zielińską "Z pamiętnika Misia". Bohater książeczki, Miś Porzucek, pojawił się w Twoim życiu zanim trafił do garderoby. Jeśli możesz, opowiedz jego historię.

A.M. Miś Porzucek… Skąd pomysł na takiego bohatera książki dla dzieci? Historia misia Porzucka wiąże się z autentycznymi wydarzeniami i ma swój początek w odległej przeszłości. Nie wiem, czy wolno mi o tym opowiadać? Powinnam najpierw zapytać o pozwolenie moją córkę Magdę. To ona dostała maskotkę misia od chłopaka, z którym się rozstała. Nie chciała zabrać pluszaka z sobą do domu, ale też nie potrafiła zrobić przykrości chłopakowi, odrzucając taki milutki prezent. I tak miś opuścił studencki pokój i przyjechał do mojego domu, do Brzezin. Można powiedzieć, że go adoptowałam! Z czasem trafił do garderoby. Nie było mu tam źle! Miał przecież swoje własne żółte krzesło…


A.K. Jesteś organizatorką licznych akcji charytatywnych. Czy nie myślałaś, żeby Porzucka przed ulokowaniem w garderobie, przekazać na jakiś szczytny cel?

A.M. Pytasz, czy przyszedł mi do głowy pomysł, aby oddać misia na którąś z akcji charytatywnych na rzecz dzieci?

A.K. Tak.

A.M. Czasem o tym myślałam, ale tak naprawdę Porzucek był mi potrzebny. O tym jednak za chwilę. Miś z pewnością trafiłby do jakiegoś dzieciaczka, gdyby zaistniała taka potrzeba. Nigdy jednak tak się nie stało. Ludzi z dobrymi serduchami jest wielu, tylko trzeba umieć ich odnaleźć. Mnie się to udawało! Dzięki nim mogłam obdarowywać dzieci pięknymi nowymi zabawkami, a miś Porzucek, choć wtedy jeszcze bezimienny, mógł cichutko siedzieć na swoim krześle i czekać na listopad. Wtedy szedł ze mną do szkoły na obchody Święta Pluszowego Misia. Zawiązywałam mu wokół szyi piękną czerwoną kokardę, zakładałam na siebie kostium i wcielając się w rolę misiowego kumpla (psiaka czy tygryska), wspólnie prowadziliśmy zajęcia. Czasem miś zostawał na kilka dni w klasie, ale później wracał do garderoby, aż… No właśnie… aż przyszedł dzień, że opuścił ją na dobre! Oczywiście nie sam. Pomogła mu w tym Alka, czyli Aneta Lejwoda – Zielińska! Dla mnie zawsze to będzie Alka.


A.K. Wiem od Anety, że Wasza przyjaźń zaczęła się nietypowo. Ta wirtualna znajomość zaowocowała wspólną opowieścią. Porzucek towarzyszył Ci w podróżach po bardzo ciekawych miejscach. Czy w ich trakcie zdarzył się jakiś moment trudny, zabawny, który szczególnie zapadł Ci w pamięci?

A.M. O tym jak poznałyśmy się z Alką, wiesz. Stało się to podczas strajku nauczycielskiego w 2019 roku. Myślę jednak, że Alka nie opowiedziała Ci wszystkiego… Jesteśmy jak ogień i woda. Ona pamięta o każdym przecinku, kropce, nawet w sms-ach zwraca uwagę na poprawność językową, nie używa skrótów myślowych. To taki poukładany Maluch! (śmiech) W czasie strajku natknęłam się na jednym z forów nauczycielskich na post jej autorstwa. Skomentowałam go, a Alka odezwała się do mnie. Wybrała właśnie mnie, choć było wielu komentujących! Teraz już wiem po co! Dzięki temu wirtualnemu spotkaniu powstała nasza wspólna książeczka dla dzieci ,,Z pamiętnika misia Porzucka”. Wszystko w życiu jest po coś… Porzucony miś otrzymał imię, skórzaną motocyklową kurtkę, kask, miejsce na motocyklu Czesławie, a przede wszystkim zyskał wielu przyjaciół. Moje szkolne dzieci pokochały go, a dorośli, widząc mnie w wielu miejscach z pluszowym harleyowcem, zaczęli się zastanawiać, co jest grane.
Zabawna historia związana z misiem Porzuckiem? Wiele ich było! Oto jedna z nich: Zdarzyło się to podczas imprezy z okazji powitania lata. Starosta poprosił, abym zorganizowała motocyklistów do udziału w tym festynie. Przewiezienie na „stalowych rumakach” dorosłych i dzieci miało być jedną z atrakcji tej imprezy. Wiedziałam, jak moi uczniowie reagują na widok misia Porzucka, dlatego zabrałam go ze sobą, aby sprawić dzieciom przyjemność. Pewien dziennikarz poprosił mnie na scenę, żebym powiedziała kilka słów o naszej grupie motocyklowej. Na scenę weszłam oczywiście z Porzuckiem. Zaczęłam opowiadać, aż prowadzący przerwał mi w końcu pytaniem: ,, A teraz może coś o grupie motocyklowej?” (śmiech) Jak się domyślasz, długo i namiętnie mówiłam o misiu Porzucku, bohaterze powstającej wówczas książeczki dla dzieci. Już wtedy ten pluszak zawładnął całkowicie moim sercem!

Inna zabawna historia wydarzyła się w gabinecie fryzjerskim. Siedzę z farbą na głowie, obok mnie inna babka. Rozmowa o wszystkim i o niczym, aż w końcu fryzjerka nie wytrzymuje i pyta: ,,Pani Aniu, czy mogłaby mi pani powiedzieć, o co chodzi z tym misiem? Pytają mnie klienci, czy wszystko z panią ok? Jeździ pani z misiem, rozmawia z nim, na facebooku też pełno waszych zdjęć.” (śmiech)

Najśmieszniejsza historia związana jest z kurierem.

W czasie pandemii nagrywałam filmiki z misiem Porzuckiem i codziennie wrzucałam je na naszą grupę klasową. Chciałam, aby zajęcia były jak najbardziej zbliżone do tych, które prowadziłam z klasą stacjonarnie. Porzucek miał ławkę w naszej klasie, czerwone krzesło, mówił do uczniów, uczył ich i uczył się od nich, wprowadzał nowe wiadomości, smucił się, weselił, przeżywał, aż tu nagle wirus i uczniowie do domów, a my nauczyciele tak naprawdę bez konkretnych narzędzi w ręku stawaliśmy na rzęsach, aby ,,ratować” sytuację. Postanowiłam, że miś nadal będzie wspomagał moją pracę z uczniami. Był pierwszy kwietnia, prima aprilis, w ogrodzie jeszcze odrobina śniegu. Czas nagrania kolejnego filmu. Posadziłam misia pod krzewem, rozłożyłam przed nim książki, aby widać było, na której stronie tego dnia pracujemy. Włączyłam kamerkę, uklękłam i zaczęłam opowiadać temat dzieciom głosem Porzucka. W międzyczasie za moimi plecami pojawił się kurier z przesyłką do sąsiadów, ale tak cicho, że go nie usłyszałam ani nie zauważyłam. Kiedy wracał od sąsiadów, ja już stałam odwrócona, więc go zauważyłam i zaczęłam się tłumaczyć, co robię z misiem w ogrodzie. Doskonale rozumiałam, że to niecodzienny widok, kiedy dorosła kobieta klęczy przed misiem i do niego mówi. Pan odpowiedział mi na to: ,,Przyznam się, że pomyślałem, że nie wszystko z panią w porządku, że na bank niepełna stówa”. (śmiech)

Z kolei najbardziej wzruszyłam się, kiedy Leszek, uczeń mojej klasy, przysłał mi smsa: ,,Pani Aniu, czy zabrała pani Porzucka do domu? Jeżeli nie, to ja z mamą podjadę po niego, żeby sam nie siedział w klasie, bo nie wiadomo kiedy wrócimy do szkoły”.

I tak powstał pierwszy filmik z Porzuckiem, który opuszcza klasę, idzie do mojego domu, w łazience myje i dezynfekuje ręce, zakłada maseczkę, jednocześnie opowiadając o tym kolegom z klasy w nagraniu.

Takich historii mogłabym przytoczyć wiele. Część z nich jest opisana w bajce, część mieszka we wspomnieniach moich i uczniów obecnej 4c.




A.K. Która z Was wymyśliła mu imię?

A.M. Nie pamiętam, która z nas wymyśliła misiowi imię. Myślę, że kiedy opowiadałam Alce o nim, to nazywałam go Porzuckiem i tak zostało, ale pewności nie mam. (śmiech) Zapytaj Alkę, ona będzie wiedziała.


A.K. Zapytam :)

Miś Porzucek odwiedza ciekawe miejsca, uczestniczy w ciekawych akcjach. Wasza bajka ma wymiar edukacyjny przede wszystkim. Jak przebiegała Wasza współpraca przy tworzeniu tej historii?

A.M. Dzieli nas spora odległość w kilometrach, ale tak naprawdę to nie przeszkoda, by być blisko.

Jak to się zaczęło? Alka doskonale używa języka pisanego, ja lubię opowiadać obrazem. Pamiętam, że gdy powiedziałam jej, w jaki sposób rozmawiam z ludźmi, troszkę się zdziwiła, ale potem sama zaczęła swoje opowieści uzupełniać zdjęciami przedstawiającymi jej rodzinę, kota Pana Leona, Kinię sąsiada, kwiaty i krzewy w jej zaczarowanym, pełnym koloru ogrodzie czy też krajobrazy zatrzymane w kadrze podczas rodzinnych wędrówek po dziczy. W ten sposób przybliżałyśmy swoje światy. Dziś tak naprawdę nie wiem, która z nas pokazuje więcej zdjęć w czasie rozmowy. Podczas wirtualnych rozmów podsuwałam Alce tematy do pisania. Każdego dnia myślałam o tym, dokąd zabrać Porzucka, aby mógł przekazać dzieciom coś ciekawego, inspirującego, ale też uczącego. Był ze mną w tych wszystkich miejscach, o których wspominamy w książeczce. Zarażałam nim zarówno dzieci jak i dorosłych. Chętnie wpuszczano nas na ,,salony,,. Gdy mówiłam np. w ambulansie, że przyszłam oddać honorowo krew, ale jest ze mną miś, który w bajce opowie o tym wszystkim dzieciom, nikt nie miał nic przeciwko temu, żeby Porzucek był tam ze mną. Lekarz jak i pielęgniarki robili mu miejsce, godzili się na zdjęcia. Podobnie było na zlotach motocyklowych czy na ranczu Bobrowniki. Moi znajomi „wkręcali się w misia Porzucka” coraz bardziej, dopytywali, dokąd następnym razem z nim pojadę, chętnie uczestniczyli w tworzeniu jego historii. Chcę podziękować Pat i Małgosi, moim koleżankom, które bardzo nam pomogły przy tworzeniu opowieści o misiu. Alka te wszystkie moje fotorelacje przetwarzała na język pisany, wrzucała na nasze profile fb. I tak powstało wiele zapisanych stron o misiowych przygodach. Obecnie książka liczy kilkadziesiąt rozdziałów. Wkrótce jej pierwsza część ukaże się nakładem wydawnictwa Omnibus. Bardzo się z tego cieszymy!


A.K. Czy "testowałyście" Waszą bajkę na najmłodszych, Waszych wychowankach? Jeśli tak, to jakie były ich reakcje? Co dzieci mówiły o Misiu Porzucku?

A.M. Czy ,,testowałyśmy” na najmłodszych naszą bajkę? Oczywiście, że tak… Nie tylko na dzieciach, na dorosłych również. Alka ma anielski, ciepły głos. Mogę ją słuchać godzinami, dlatego to ona czytała fragmenty, które publikowałyśmy na fb. Oczywiście ja czytałam moim ,,łotrzykom” klasowym, podpierając się zdjęciami. Z zaciekawieniem słuchali kolejnych fragmentów, czekając czyje imię wybrzmi za chwilę. Bohaterowie pojawiający się w opowieści noszą imiona moich uczniów, mają cechy ich charakteru (strzał w ciemno Alki). Nie ukrywam, że rozmawiamy dużo na temat pracy. Ja od 30 lat pracuję z młodszymi dziećmi, Alka od niedawna. Wciąż powtarzała, że nie ma doświadczenia w pracy z maluchami, dlatego tyle jej o nich mówiłam, pisałam. Poznawałyśmy się również w ten sposób. Miło jest patrzeć na emocje dzieci jak i dorosłych, którzy słuchając bajki, odnajdują w jej bohaterach siebie. W tej książce większość postaci ma ,,korzenie” w moim najbliższym otoczeniu. Żółw Hydraulik żyje w moim domu od wielu lat, suczka Zosia od niedawna. Czempisz, wioska czarodziejów, jak i Koniec Świata znajdują się nieopodal moich Brzezin. Realia, które odnajdywali moi uczniowie w bajce, sprawiały, że z uwagą słuchali kolejnych fragmentów. W szkole realizacja podstawy programowej to priorytet. Mimo to udawało mi się spotykać z uczniami na dywanie, aby poczytać im książeczkę o przygodach misia Porzucka. Pandemia zabrała nam dywan, ale nie Porzucka.


A.K. Wasza opowieść o została dostrzeżona i wyróżniona w ogólnopolskim konkursie „Książka przyjazna dziecku”, w kategorii książek niewydanych, zorganizowanym przez Muzeum Zabawy i Zabawek w Kielcach. Jakie towarzyszyły Wam emocje, kiedy dowiedziałyście się o wyróżnieniu? Wiem, że to była też okazja do Waszego spotkania w rzeczywistości.

A.M. Wyróżnienie w konkursie? Na samo wspomnienie uśmiecham się. Najpierw było niedowierzanie, a potem radość… ogromna radość! Nasza książka została wyróżniona w konkursie „Książka przyjazna dziecku” zorganizowanym przez Muzeum Zabawy i Zabawek w Kielcach! Okazało się wówczas, że te trzysta kilometrów, które nas dzieli, to wcale nie tak daleko. Nawet chwili się nie zastanawiałam! Miś Porzucek do auta, mąż za kierownicę, kiecka, szczotka do zębów do torby i wio w świętokrzyskie. Pojechaliśmy dzień wcześniej, aby po raz pierwszy spotkać się w realu. Kiedy wysiadłam z auta, pierwszy przywitał mnie Piotrek, syn Alki. To bardzo kontaktowy, fajny chłopak. Alka? Maluch taki w sprężynkach na głowie. Objęłyśmy się i przez chwilę każdej z nas trudno było uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Nie, nie szczypałyśmy się! (śmiech) Reszta rodzinki taka sama. Śliczna gadułka Anula i Mariusz, mąż Alki, ciepły i serdeczny. Siedzieliśmy wieczorkiem i rozmawialiśmy, jakbyśmy znali się od zawsze. Rano wystartowaliśmy do Kielc. A tam już wiesz co. Zresztą Alka opisała ten nasz wyjazd w jednym z rozdziałów opowieści o misiu Porzucku. Aha, miś był wtedy z nami na rozdaniu nagród!


A.K. Jesteś nauczycielką, pasjonujesz się motoryzacją i żużlem. Skąd takie zainteresowania? Jak je łączysz?

A.M. Skąd żużel? Uczyłam się w Ostrowie Wielkopolskim, a tam żużel płynie w żyłach zamiast krwi. (śmiech) Na randki, wagary chodziło się na stadion. Tam byli najfajniejsi chłopcy zebrani w jednym miejscu. A tak już na serio, to Andrzej, kolega motocyklista, zaraził mnie tą pasją. Poprosił kiedyś, żebym pojechała wozić motocyklem zawodników przed rozpoczęciem meczu żużlowego. I poszło, połknęłam bakcyla. Zawsze lubiłam motocykle, wyssałam to z mlekiem matki. Jeździł tato, jeździła mama, siostra mamy… jeżdżę i ja. Córka i syn również z uprawnieniami. Nie miałam szans przed tym uciec! (śmiech) Po otrzymaniu pierwszej wypłaty zapisałam się na prawo jazdy. Dziś wiele dziewczyn jeździ motocyklami, do niedawna byłam jedną z nielicznych. Często kierowcy z samochodów podnosili w górę kciuk, kiedy stałam np. na światłach, uśmiechali się życzliwie. Łączenie pasji z pracą nie jest trudne pod warunkiem, że człowiek robi to, co kocha. Kocham ludzi, przede wszystkim dzieciaki, kocham też motocykle i podróże, więc nietrudno to łączyć. Jedyna dobra strona starości to duże dzieci. Dzięki temu w wakacje wsiadam na Czesława (mój choper) i jadę, gdzie oczy niosą i finanse pozwalają. To nie jedyna moja pasja. Uwielbiam rośliny, rozmawiam z kwiatami, podglądam drzewa od spodu, chodzę czasem po górach, próbuję nart. Lubię bawić się wystrojem wnętrz. Kiedyś nawet zamieszczałam zdjęcia w galeriach na portalu deccorii. Kocham rozmowy z ludźmi. Myślę, że dzięki temu udaje mi się sporo zorganizować dla potrzebujących. Jestem gadułą, ale podobno potrafię też słuchać. Moja córka mówi, że ,,uprawiam psychologię na dziko”. (śmiech)


A.K. Macie z Anetą jeszcze jakieś wspólne plany wydawnicze?

A.M. Wspólne plany wydawnicze z Alką? Mam nadzieję, że Porzucek znajdzie wielu czytelników, a wtedy… wtedy postaramy się o kolejne historie. Na razie trzymaj z nami kciuki za powodzenie naszego wspólnego debiutu. Cokolwiek jednak się zdarzy, już wygrałam. Poznałam fajnego człowieka.


A.K. Trzymam :)

I jeszcze na koniec, coś od siebie do Czytelników:

A.M. Coś ode mnie do czytelników? Hm…

Już wiem. Jeśli trudno połączyć Ci pasję z pracą, to postaraj się wykorzystać ją tak, by pomogła Ci zawodowo.


Dziękuję za rozmowę.


***

Anna Mituła mieszka w Brzezinach k. Kalisza. Jest nauczycielką edukacji wczesnoszkolnej, organizatorką licznych akcji charytatywnych na rzecz dzieci z domu dziecka, szpitala dziecięcego, fundacji i szkoły specjalnej, radną, pasjonatką motoryzacji i żużla.




[Patronat medialny] "Tancereczka" Joanna Parasiewicz

29 wrz, 2021, Brak komentarzy



Wydawnictwo Szara Godzina

Ilość stron: 358

Po poprzedniej książce autorki "Mistyfikator" spodziewałam się równie dobrej lektury. I oczywiście, Parasiewicz sprostała temu zadaniu. Wspaniała lektura, szczególnie umilająca długie jesienno - zimowe wieczory. "Tancereczka" to opowieść inspirowana faktycznymi wydarzeniami, osobą głównej bohaterki. Autorka znakomicie, iście po mistrzowsku, oddała przedwojennego ducha czasu, kreśląc losy trzech bohaterów, które w pewnym momencie splatają się ze sobą. W tle formułują się społeczne napięcia, podsycane propagandowym planem hitlerowskiej nienawiści.

Malka Freiman jest Żydówką, która uczy się w szkole baletowej, której oddaje się z pasją i zaangażowaniem. Ingrid Stern wychowywana przez matkę na wzorową obywatelkę, całkowicie oddaje się służbie Wielkiej Rzeszy. Frank Rauber to samouk i wynalazca, pasjonat motoryzacji, który esesmański mundur zakłada poniekąd z obowiązku i oczekiwań ojca.

Trzy ważne postaci, trzy odmienne rzeczywistości. W tle niepokoje i napięcia, niemiecki ornung, brak miejsca na pomyłki, odmienności.

Piękna, wciągająca opowieść o tym, jak los jednym daje wszystko, drugim odbiera dosłownie wszystko. Polecam, bardzo!





"O czym Ty, Człowieku, opowiadasz..." - Aneta Lejwoda-Zielińska

26 wrz, 2021, Brak komentarzy

„O czym Ty, Człowieku, opowiadasz..." to projekt, który pojawił się na moim blogu w 2014 roku. Na jakiś czas zniknął, jednak dzisiaj postanowiłam go reaktywować.

Kieruję go do autorów, którzy chętnie opowiedzą o swoich doświadczeniach dotyczących nie tylko pisania, ale przede wszystkim ogólnego spojrzenia na polski rynek wydawniczy, literaturę.

Dzisiaj moim gościem jest Aneta Lejwoda-Zielińska, z którą poznałyśmy się przy okazji Jej debiutu - książeczki dla dzieci "Miś Staś i przyjaciele". 

Przed naszą rozmową każdy z autorów ma napisać coś krótko o sobie. Aneta pisze o sobie:

Napisz krótko o sobie? Jejku, nie wiem czy potrafię KRÓTKO! Kim jestem zawodowo? Przez wiele lat odpowiedź brzmiała: jestem nauczycielką języka polskiego. Po likwidacji gimnazjum wiele się zmieniło – co prawda nadal uczę języka polskiego, ale pracuję również w świetlicy z maluchami, co sprawia mi frajdę i nie wyobrażam sobie kolejnej „reformy”, która niweczy tę moją nową pasję. Od jakiegoś czasu studiuję też logopedię. Mam nadzieję pomagać dzieciom z wadami wymowy. W życiu prywatnym jestem szczęśliwą żoną i mamą Ani i Piotra. Lubię górskie wędrówki. Najlepiej czuję się na łonie przyrody. Kolekcjonuję książki, uwielbiam je czytać. Jestem autorką książeczek dla dzieci. Piszę także teksty dla dorosłych, które publikuję na portalach literackich. Moja przygoda z pisaniem zaczęła się od tworzenia wierszy, potem za radą poetki Małgorzaty Południak spróbowałam swoich sił w prozie. Spróbowałam i spodobało mi się!

A.K. Czym dla Ciebie jest słowo? Czy masz jakieś swoje ulubione i lubisz go nagminnie stosować?

A.L.-Z. Czym dla mnie jest „słowo”? Hm… Słowo w pierwszej kolejności kojarzę z odpowiedzialnością. Skoro słowa są jednym z najlepszych narzędzi komunikowania się ze światem, skoro słów używam na co dzień w różnych sytuacjach, wymawiam je w setkach, może tysiącach, skoro jestem świadoma, jak ogromny wpływ mają na ludzi, na mnie samą, skoro kształtują moje relacje z innymi, powinnam kierować się odpowiedzialnością, gdy wymawiam je, piszę, prowadzę wewnętrzny monolog… Czy mam jakieś ulubione słowa? Lubię słowa, które nazywają przyjemne emocje, a także słowa oznaczające imiona bądź pseudonimy osób szczególnie mi bliskich. Szeptanie ich sprawia mi radość.


A.K. Twoja definicja „kultury słowa”:

A.L.-Z. Ach, co za trudne pytanie! Kulturę słowa wiążę z przyjemnością czerpaną ze słuchania kogoś oraz z przyjemnością rodzącą się w momencie mówienia do kogoś. Chcę mówić tak, aby ktoś chciał mnie słuchać i czuł się dobrze w moim towarzystwie – zauważony, doceniony, zadowolony, wzruszony, poinformowany, szczęśliwy, zainspirowany… Oczekuję od ludzi odpowiedzialności za słowo.


A.K. Jak, Twoim zdaniem, zmienia się język literacki? Czy ta zmiana zmierza w dobrym kierunku?

A.L.-Z. Język ewoluuje jak żywy organizm, czyli ciągle się rozwija, wzbogaca. Jest wielkim skarbem, a skarb należy chronić, tylko nie tak jak zazwyczaj chroni się wartościowe rzeczy… zamykając je przed innymi w skarbcu. Z języka powinno się korzystać. Jest on dobrem wszystkich ludzi, więc każdy może z niego do woli czerpać. Czerpać jednak trzeba mądrze. Dopóki są wśród nas mądrzy strażnicy skarbu, zachowa on swoje piękno, moc…


A.K. Dlaczego w ogóle piszesz, tworzysz? Piszesz według planu, robisz research, czy jednak poddajesz się fali fabuły na bieżąco?

A.L.-Z. Pisanie jest dla mnie dialogiem z drugim człowiekiem. Zawsze piszę dla kogoś, z kimś. Ludzie mnie inspirują. Zawsze na początku jest człowiek, a dopiero potem słowo… Nie, nie piszę według planu. Nigdy nie wiem, jak potoczą się dalsze losy bohaterów. Prowadzę ich do finału „z opaską na oczach wyobraźni”.


A.K. Pamiętasz swój debiut literacki? Napisz, jak go wspominasz i jak zmienił się od tego czasu Twój proces tworzenia. Jak debiut wpłynął na Twoje relacje ze znajomymi, bliskimi? Jakie były i są ich reakcje na to, że piszesz, tworzysz?

A.L.-Z. Mój debiut to wiersz w almanachu poetyckim "Skojarzenia". Nie pamiętam tytułu wiersza, tylko to, że był bardzo smutny. Doskonale pamiętam też emocje, które mi towarzyszyły, gdy dowiedziałam się, że utwór będzie opublikowany. Dostałam zawiadomienie pocztą. Cieszyłam się, nie dowierzałam… Miałam wtedy naście lat i marzyłam o znalezieniu się na poetyckim parnasie. Nie miałam pieniędzy ani nikogo, kto pojechałby ze mną do Stalowej Woli na spotkanie z autorami. Przygodę z pisaniem wierszy ciągnęłam przez kilkanaście lat, a potem dotarło do mnie, że to nie moja droga… W czasie studiów należałam do grupy poetyckiej „Vena”. Nikt ze znajomych oczywiście nie wiedział o tym moim poetyckim debiucie. Po latach wszystko się wydało, bo ni z tego ni z owego zostałam zaproszona do domu kultury na spotkanie z twórcami regionalnymi. Ku mojemu zdziwieniu zostałam poproszona o zajęcie miejsca nie na widowni, lecz na scenie. Siedziałam wśród innych artystów i trzymając w drżących rękach almanach poetycki, czytałam swój wiersz.


A.K. Jak reagujesz na krytykę swoich dzieł (jeśli takowe się pojawiły)?

A.L.-Z. Krytyka jest dla mnie bardzo ważna. Jeśli pochodzi z mądrych ust, przyjmuję ją z pokorą i zaczynam z uwagą przyglądać się swoim tekstom. Publikuję utwory na portalach literackich. Nie przeszkadza mi, jeśli ktoś wydaje o nich opinię. Najgorszy jest brak reakcji, milczenie…


A.K. Czy zdarzyło Ci się, pisząc swoje historie, momenty trudne, które Cię na chwilę zatrzymały?

A.L.-Z. Tak, są takie momenty, kiedy nie jestem w stanie pisać, ale na szczęście one mijają. Mam mnóstwo pozaczynanych powieści dla dorosłych i plan ukończenia ich. Czuję, że byłaby to właściwa droga dla mnie… Teraz piszę głównie dla dzieci. Wkrótce na rynku wydawniczym ukaże się książeczka o przygodach misia Porzucka. Pisałam ją wraz Anią Mitułą, która mieszka w Brzezinach k. Kalisza. Dzieli nas trzysta kilometrów, a mimo to współpracowało nam się świetnie! Pomysły spadały nam z nieba! To była piękna przygoda! Obecnie pracuję nad cyklem baśni, legend i… zatrzymałam się. Mam nadzieję, że postoję przez chwilę i ruszę…


A.K. Po jakich twórców, autorów książki sięgasz najczęściej?

A.L.-Z. Sięgam po książki różnych twórców. Moją pierwszą książką na własność były Baśnie Hansa Christiana Andersena i one zajmują honorowe miejsce na półce. W mojej biblioteczce nie brakuje utworów takich pisarzy jak: Stephen King, Harlan Coben, Max Czornyj, Marek Krajewski, Mariusz Czubaj, Magda Stachula, Alek Rogoziński, Remigiusz Mróz, Katarzyna Puzyńska, Grażyna Jeromin – Gałuszka, Katarzyna Kwiatkowska, Maryla Szymiczkowa, Zbigniew Zborowski, Joanna Chmielewska. Mam dzieła Stanisława Lema, Sławomira Mrożka, Franca Kafki, Brunona Schulza, Michaiła Bułhakowa, Fiodora Dostojewskiego, kolekcję książek Edwarda Stachury, Marka Hłaski, kilka tomików wierszy Haliny Poświatowskiej, Sylvii Plath, reportaże podróżnicze Arkadego Fiedlera, Martyny Wojciechowskiej, Beaty Pawlikowskiej, mnóstwo biografii, autobiografii, wspomnień, książek dla dzieci i młodzieży. Mogłabym wymieniać długo…


A.K. Jak pandemia wpłynęła i wpływa cały czas na Twój proces twórczy?

A.L.-Z. Nie czułam jakiegoś znaczącego wpływu pandemii na mój proces twórczy. Pandemia wiele za to zmieniła w moim życiu zawodowym. Przeniosła je nagle do wirtualnego świata. Budowanie relacji z dziećmi w „wirtualu” nie było łatwe…


A.K. Czego brakuje Ci we współczesnej literaturze i na obecnym rynku wydawniczym?

A.L.-Z. Brakuje mi dobrych książek dla dzieci. Próbuję tę lukę wypełnić… (śmiech).


A.K. Czego Ci życzyć?

A.L.-Z. Żebym nadal miała szczęście do ludzi?

A.K. Na koniec, podsumowując, przedstaw czytelnikom krótki fragment swojej twórczości, który ich zaintryguje i sprowokuje do sięgnięcia po Twoją twórczość. Możesz napisać coś zupełnie nowego!

A.L.-Z.

„Zapiski z Sarniej Doliny” (fr.) 

*** Drogi przyjacielu, posyłam ci zapach mięty, który tak lubisz. Dziś rano zbudził mnie krzyk jakiegoś ptaka, gwałtowny i przenikliwy, pełen lęku, a potem na długo zaległa cisza. Nie mogłam już zasnąć. Przypomniał mi się nasz słowik. Znalazłeś go w ogrodzie, w malinowym chruśniaku, dosłownie. Pamiętasz? Był w kiepskiej formie, ale ty - cudotwórca leczący chorych i przywracający martwych do życia, uparłeś się i zawróciłeś go z drogi, którą powinien był podążyć. Tak długo w dłoniach tuliłeś poszarpane, stygnące ciało, aż ożyło. Po godzinie słowik otworzył oczy, po kilku dniach zaczął jeść, chodzić i trzepotać skrzydłami, a po tygodniu wypuściłeś go z klatki. Odleciał. Wszystko na pozór toczyło się po staremu - nadal mieszkał w Sarniej Dolinie i co jakiś czas odwiedzał leszczynowy zagajnik, ale już nie śpiewał, jakby tę umiejętność zgubił po drugiej stronie, na ścieżce, z której go zawróciłeś...

*** Drogi przyjacielu, powiedziałeś, że nie ma śmierci, a ja, wyobraź sobie, widziałam ją dzisiaj w ogrodzie, jak beztrosko biega po trawniku, próbując złapać motyla. Nie wiem, skąd się tam wzięła, przecież zawsze zamykam furtkę na klucz. Musiała przeleźć przez płot. Nie wyglądała źle, na pewno w niczym nie przypominała groteskowego kościotrupa ze średniowiecznych obrazów. Taka zwyczajna kobieta, nie młoda i nie stara. Nie licząc przybrudzonej sukni i upstrzonej suchym zielskiem czupryny, prezentowała się całkiem ładnie. Wcale się jej nie bałam, przeciwnie - wzbudziła we mnie sympatię, zwłaszcza, gdy uśmiechnęła się, ukazując rząd równiutkich zębów, a potem usiadła przy stole i nalała sobie do filiżanki kawy, jakby robiła to co dzień. Sączyła powoli, patrząc na tańczące po płocie rudziki. Właśnie samiec kończył drugą zwrotkę serenady, przeskakując z miejsca na miejsce na swych śmiesznych, krzywych nóżkach, gdy śmierć zadrżała, ale tak, jak drży człowiek, kiedy się wzruszy albo czuje bezradny... *** Drogi przyjacielu, gdyby nie twoja cicha obecność, ta jakże rzadka umiejętność wsłuchiwania się w drugiego człowieka, może już nie byłoby mnie tutaj, może dawno rozpadłabym się na drobinki jak kłos na ziarna i pofrunęła w brzuchu jakiegoś ptaka nad łąki, te obiecane pastwiska, pełne zapachu ziół, gdzie brzmienie ciszy jest niczym woda z listkiem mięty - orzeźwia i koi.

*** Drogi przyjacielu, myślę, że Bóg postąpił okrutnie, uchylając przed nami drzwi, których uchylać przed żadnym człowiekiem nie powinien. Stało się to pewnie przypadkiem, tak, jak często dzieje się w życiu - może zapatrzył się na księżyc w pełni, podrapał po łysinie albo zasłuchał w krzyk bólu naszych matek, i całkiem nieświadomie nacisnął na klamkę, a potem potoczyło się już samo... Lekki, niebiański przeciąg wziął sprawy w swoje łapy - dmuchnął i drzwi uchyliły się z cichym skrzypieniem. Oczywiście Stwórca zreflektował się od razu, zatrzasnął je, zanim dusze zdążyły poznać Boskie tajemnice, jednak ten jeden ułamek sekundy zadecydował o naszym losie, właściwie o wszystkim, co się teraz z nami dzieje, o naszej bezkresnej tęsknocie i ciągłym nienasyceniu. To krótkie zerknięcie na drugą stronę przez uchylone drzwi, przejście między światami, sprawiło, że zostaliśmy naznaczeni.

Odtąd nie wystarcza nam zwykłe rozmazanie szminki na skrawku ludzkiej skóry...

*** Drogi przyjacielu, dobrze jest zaczynać dzień od kawy pitej we własnym domu wśród znajomych sprzętów pachnących sośniną. Czas snuje się wtedy przez uchylone okno niczym nitka pajęcza, powoli, leniwie. Jest cicho ciszą dzikiego gołębia gruchającego w świerku, gołębia, który domaga się, aby co dzień oswajać go na nowo okruszkiem chleba. Dobrze jest pić kawę z odrobiną cukru i mleka, pić i na nic nie czekać... Świat, ten akwizytor z tandetą w walizce, niech sobie będzie gdzieś obok wystrojony w kiczowaty garniturek lizusa, z tupecikiem na łysej pale, niech goni przed siebie bez ustanku, spocony, zarumieniony, niech robi fikołki, głupie miny i tanie triki iluzjonisty. Nie dla mnie te popisy, proszę pana! Ja tu sobie siedzę ot tak, bo lubię, bo mi to odpowiada, i nie zamierzam wcale klaskać ani prawić panu komplementy! Niech pan spada!

Dziękuję za udział i rozmowę.




Załaduj więcej

Najnowsze wpisy

  • Z cyklu "O czym Ty, Człowieku, opowiadasz...". Agnieszka Wiktorowska-Chmielewska
    1 mar, 2022
  • "O czym Ty, Człowieku, opowiadasz...". Joanna Nowak
    3 lut, 2022
  • "O czym Ty, Człowieku, opowiadasz...". Malwina Chojnacka
    31 sty, 2022
  • Jaka jest definicja "coachingu" według Patrycji Kingi Knast?
    27 gru, 2021
  • FRAGMENT 2 powieści "Sawantka" Celiny Mioduszewskiej
    19 gru, 2021
  • "Ada jest podobna do wielu kobiet. Tak naprawdę mogłaby być każdą z nas. Większość z nas ma tendencję do udowodniania sobie i światu, że poradzi sobie ze wszystkim, nawet kiedy sobie nie radzi. Jej postać to lata obserwacji kobiet". - Wywiad z Alicją Santarius, autorką książki "Skorupkę rozbić młotkiem", której patronuję medialnie.
    14 gru, 2021
  • "Emigranci. Listy z czarnych miast". - Sabina Waszut
    9 gru, 2021

Nowy cykl już na fp facebooka 


Utworzono za pomocą Mozello – to najłatwiejszy sposób tworzenia witryn internetowych.